1. Osobisty post o wszystkim i o niczym

16 sierpnia 2014 0 przez Aleksandra
To jest post o niczym lub o wszystkim, jak kto woli. Powstaje, bo mam ochotę popisać trochę, a blog temu służy. Dawno nie publikowałam czegoś, co recenzją nie jest, co nie ma związku z książkami bądź nie jest elementem wyzwania. Nawet nie chce mi się sprawdzać daty, by określić ile czasu właściwie minęło.

Sołtys obserwuje jak piszę i czasami rzuca mi się na ręce.
Jest na etapie złap->gryź i drap,
więc ruszające się palce+stukanie klawiszy bardzo go kuszą 
Tu zaczyna się problem, bo w sumie nie potrafię pisać o niczym. Mówić resztą też nie, ba, wychodzi mi to jeszcze gorzej. Zwykle mam określony temat i dążę od punktu A do punktu Z, bo chcę coś przekazać, wyjaśnić, przedstawić swoje zdanie… A teraz nie. Nawet nie wiem od czego zacząć.
W zasadzie mogłabym napisać o tym, co teraz robię. Ale serio, kogo obchodzi to, że pracuję i serdecznie nie znoszę tej pracy? Przecież ten sam problem ma 1/2 świata. Nie ma to większego znaczenia, bo praca jest czymś niezbędnym w dzisiejszych czasach, wcześniejszych zresztą też zwykle taka była. W końcu jakoś żyć trzeba. Opłacić rachunki, jeść, jakoś wyglądać. Pocieszam się tym, że wciąż studiuję i w związku z tym mam szansę na lepszą pracę w przyszłości, a ta jest tylko tymczasowa, na wakacje. Lub żeby w roku akademickim dorobić sobie do stypendium, może zostanę tam jeszcze w październiku. Nie da się zaprzeczyć, że znajduję się w luksusowej sytuacji. Jeszcze. Strasznie współczuję moim współpracownikom, którzy pracują tam na stałe. Nie żeby praca, do której przygotowuję się na studiach była o wiele lepsza – coraz mniej jestem o tym przekonana. Póki co jednak się tym nie martwię – mam kilka planów alternatywnych, bardziej prawdopodobnych.
No właśnie – studiuję. Nie obroniłam się planowo, w lipcu. Status studenta jest bardzo miły, szczególnie jak nie chce się wracać do domu na wakacje. A ja nie chciałam. Kolejne wakacje w ciągu których nie miałabym żadnego zajęcia, planowanie paru weekendów, które mogłabym spędzić z Lubym i poczucie utraty samodzielności, dostosowywanie się do cudzych wymagań… Dziękuję, postoję. Przywykłam już do tego, że sama za siebie odpowiadam i że daję sobie radę sama. Nie jest tak, że uważam, że nikogo nie potrzebuję, że
Sołtys też ma w nosie to, co powinien i zamiast ułożyć się tak,
by nie spadać, zmusza mnie do trzymania go.
Ja tak wymagająca nie jestem!
nikogo nie chcę. Po prostu po miesiącach, gdy człowiek radzi sobie sam, sam mieszka, ciężko wrócić pod dach rodziców, gdzie jednak trzeba się dostosować. Jeśli rodzice chcą dalej kierować jego życiem, uważają, że wiedzą co powinien. I chcą narzucić swoje ambicje, aby spełnić ich oczekiwania. Tego ostatniego nienawidzę. Jakaś przekora się we mnie włącza i im częściej słyszę, że powinnam to czy tamto, tym mniej mi się chce. W końcu zwykle tego nie robię. Zwykle mam taki problem z nauką – wiem, że powinnam, coś mnie interesuje, czegoś chcę… Chyba że usłyszę od rodziców, że powinnam się uczyć, że powinnam się skupić na językach, bo to ważne… No wiem. I robiłam to przecież. Póki o tym nie usłyszałam od nich. Potem jakoś motywacja spadła. Kiedyś usłyszałam od kogoś znajomego, że to z mojej strony niedojrzałe zachowanie i bezsensowny bunt, którym krzywdzę sama siebie. W stylu „na złość mamie odmrożę sobie uszy”. Ten znajomy nie miał racji. To odruch obronny przed zawodem, który jest nieunikniony – po 20 latach wiem, że wymagania wobec mnie tylko rosną i nie zostają zaspokojone. I nie krzywdzę się w ten sposób – przecież dalej się uczę, dalej się rozwijam. Po prostu olewam „dobre rady z doświadczenia” i spełniam oczekiwania, jakie mam wobec siebie. Zresztą już tu o tym pisałam. Pewnie jestem pod tym względem idealnym przykładem swojego pokolenia, demonizowanego przez media. 
Chociaż może trochę buntu w tym jest, ale to nie zaszkodzi. Nigdy jakoś mocno się nie buntowałam, więc niechże będzie chociaż tak. Bunt jest ważny, bo oznacza niezgodę na pewien stan rzeczy. Niezgoda prowadzi do zmian, a zmiany są dobre. Nawet jeśli konsekwencje takie nie są – przynajmniej wykluczamy pewną możliwość. Albo nie, jeśli konsekwencje będą wybitnie przykre i nie zdążymy wyciągnąć z nich wniosków. Z ryzykiem trzeba się liczyć…
A o kotach? Blogi o kotach też są?
Pokaż!
Tak sobie myślę, że w sumie może powstać taki cykl postów o wszystkim i o niczym. Miło czasem poruszyć parę tematów, o których normalnie się nie mówi i niezbyt często myśli. Kiedyś taką rolę pełniły pamiętniki, ale to dawne dzieje. Dziś są blogi, które w teorii też taką rolę pełnić mają. W praktyce znam masę blogów, które służą czemuś, są o jakiejś tematyce. Jak ten, książkowy. Pamiętników jako takich – niezbyt wiele. Ze dwa, może trzy. Nie dziwi mnie to, to dobry pomysł na wstawkę, przerywnik na blogu, ale nie na cały blog – życie poszczególnych ludzi zwykle jest bardzo podobne do siebie, więc komu chce się to czytać? Ale wstawka osobista, przebłysk życia, poglądów, myśli na blogu tematycznym – ha, to może być ciekawe. Pozwala poznać autora. Nie wszystkich interesuje, ale parę osób zwykle przeczyta. Skomentuje lub nie, różnie bywa. Niby wszyscy komentarze lubimy dostawać, ale z wystawianiem równie bywa. Sama na kilkadziesiąt postów tygodniowo, które wyskakują mi z obserwowanych blogów, piszę może z 5 komentarzy. Bo nie czytam wszystkiego – po co czytać i kombinować nad komentarzem do recenzji książki, której na pewno nie przeczytam, która mnie nie interesuje ani nic? Napisać „to nie dla mnie, nie w moim guście”? Za każdym razem jak widzę taki komentarz łapię się za głowę – czego to ludzie nie zrobią, by przyciągnąć do siebie czytelników. Jeden z najpaskudniejszych rodzajów spamu.
Odbiegłam trochę od tematu. Właściwie to od wszystkich tematów tu poruszonych. Może skończę klepać nim poruszę kilka kolejnych i zamiast zwykłego potu wyjdzie mi kilkustronicowy esej, którego nawet nie potrafiłabym nazwać. 
Post ilustrowany zdjęciami mojego kota, Sołtysa. Możecie podziwiać jak bardzo nie umiem robić zdjęć, ale Sołtys jest śliczny!