[263] Słodkie zwycięstwo (przedpremierowo)

[263] Słodkie zwycięstwo (przedpremierowo)

17 sierpnia 2018 0 przez Aleksandra

Jack i Cassie zeszli się, wydawałoby się, ostatecznie. Życie z pierwszoligowym baseballistą wciąż jednak nie jest łatwe. Para musi się zmierzyć z samotnością, nowym transferem, nieuchronnością końca kariery Jacka. To wszystko gwarantuje im wiele emocji…

Fabularnie Słodkie zwycięstwo zdaje się być bardziej streszczeniem niż książką pełnowymiarową. Brakuje w nim rozbudowanych wydarzeń, wszystko zdajemy się poznawać skrótowo, po łebkach i zbyt szybko. Do tego dochodzą przeskoki w czasie, przez co tak naprawdę widzimy tylko sceny z życia bohaterów, a nie jego całość.

Cassie dotąd była słabo, ale konsekwentnie kreowaną bohaterką. To raczej dobra dziewczyna, niezbyt miła, ale nie wrogo nastawiona do ludzi. Do tego w pewien sposób silna i niezależną – jej kłótnie o zachowanie pracy, którą kochała jakoś o tym świadczyły. Słodkie zwycięstwo odwraca to wszystko o 180 stopni. Główna bohaterka zrezygnowała z pracy i zrobiła to właściwie bez namysłu, bez żadnego problemu czy żalu. Rozumiem, że priorytety mogą się zmienić, ale fajnie byłoby, gdyby towarzyszyły temu jakieś przemyślenia, wahanie, rozterki… cokolwiek. Cassie za to decyzję podejmuje spontanicznie, bez namysłu i zostaje po prostu żoną baseballisty – taką, jaką dotąd nie chciała być. Ba, wystarczy spojrzeć na włożenie w jej usta wypowiedzi, którą sama słyszała przy pierwszym zetknięciu z żonami na stadionie w Nowym Jorku: „nie bierz tego do siebie, jeśli inne żony nie okażą się jakoś szczególnie miłe. Tak już jest, dopóki twój chłopak nie spłaci swojego długu wobec drużyny [Sterling 2018: 183]” – no jak tak to wszystko w porządku, prawda?

Coś równie dziwnego dzieje się z Jackiem – dotąd świata poza Cassie i baseballem nie widział,a teraz po prostu zrezygnował z gry. I jasne, może mieć nowe powody, zmienić zdanie, ale znów – rozterek w tym nie ma, obaw też nie. Ani trudności.

W ogóle jakoś strasznie drażni mnie, że bohaterowie ot tak, bez problemu rezygnują ze swoich pasji, bo rodzina, bo miłość. Ja rozumiem, że w tym czasami może być jakiś sens, ale do licha, to jest tak konserwatywne, tak przykre. Przesłaniem całej serii staje się „najważniejsze dziecko, dla niego trzeba (nie „można”, „trzeba”) zrezygnować z pracy”. W przypadku Jacka rzeczywiście pogodzenie ojcostwa z grą może być problemem, ale czy Cassie naprawdę nie może być i matką, i fotografem?

W Słodkim zwycięstwie ważna staje się także inna para – Melissa i Dean. Te postacie dotąd były słabo zarysowane, ale teraz dziewczyna jest po prostu źle wykreowana. Jej lęk przed związkiem z Deanem jest tak koszmarnie i irracjonalnie wytłumaczony, że aż nie wiem, co powiedzieć. Miałby sens w przypadku Cassie, Deana, Jacka, ale nie Melissy wychowanej w szczęśliwej, kochającej się rodzinie. Może zmieni tu coś zapowiadany tom czwarty poświęcony tej parze, w tej chwili nie wygląda to dobrze.

Słodkie zwycięstwo jest przesłodzone – właśnie przez ten brak rozterek, wszystko ładnie i lekko się układające. Na początku pojawiają się jeszcze jakieś problemy, ale wszystko błyskawicznie i uroczo się rozwiązuje. Sterling zdaje się popadać ze skrajności w skrajność i naprawdę nieprzyjemnie się to czyta. Jak i całą serię – można ją sobie spokojnie darować, teraz już chyba nawet fanów romansów nie zainteresuje.

J. Sterling, Słodkie zwycięstwo, Kraków 2018.
Premiera 22 sierpnia.
czytampierwszy.pl

The Perfect Game

~ Rozgrywka ~ Zmiana ~ Słodkie zwycięstwo ~