[259] Szmaragdowy Wąż

[259] Szmaragdowy Wąż

31 lipca 2018 0 przez Aleksandra

Spodziewałam się po Szmaragdowym Wężu jednej z prostych młodzieżówek z odrobiną fantastyki – lekkich, na jedno popołudnie, gwarantujących kilka godzin dobrej zabawy. Nie mogłam się bardziej pomylić – młodzieżówka to była, ale zarazem jedna z najgorszych, jakie miałam okazję czytać, o zabawie więc nie mogło być mowy.

Amanda przeprowadza się z matką do Miasteczka w lesie. Tam okazuje się, że w pokoju na poddaszu mieszka zjawa, dziewczyna zaczyna mieć dziwne sny, a zmarli przodkowie wcale nie są tak martwi, jak mogłoby się zdawać.

Zacznijmy od czegoś, co roboczo nazwę fabułą, choć określenie będzie raczej na wyrost. W książce chodzi o to, by uratować Magiczną Krainę. Zniszczyć ją chcą źli ludzie, z powodu jakże poważnego:

Jest magiczna. To dlatego Podgórscy tak pragną jej zniszczenia. Jest to świat niezgodny z ich wartościami. Przeszkadza im [Dziugieł 2017: 75].

Okej, później powód troszeczkę się zmienia – okazuje się, że Cezary Podgórski obiecał zniszczenie MK za coś, a syn (nie wiadomo czemu) uznał, że jego obowiązkiem jest dokończyć dzieło ojca. Nie jest to o wiele bardziej wymyślne i szczegółowe wyjaśnienie, do tego pojawia się na sam koniec powieści i przez większość rozwoju akcji pozostajemy z tym „zniszczmy Magiczną Krainę, bo jest magiczna”. Zresztą to nie jest jedyny tego typu problem. Dlaczego Amanda z matką wyjeżdżają do Miasteczka? Bo tak. Dlaczego nastąpiło rozstanie rodziców Amandy? Bo tak, to dla jej dobra, zresztą wie już, że Ryszard nie jest jej ojcem (czort tam, że wie od 2 lat i do tej pory najwyraźniej nikomu to nie przeszkadzało).

Miasteczko oczywiście ma zostać uratowane przez Amandę. Tu powody pojawiają się: drzemiąca w niej radość, wiara w miłość, sprawiedliwe serce… Z jednej strony klasyczne frazesy, jak w tysiącu innych książek i filmów. Tylko wiecie co? Amanda taka nie jest i żadne zapewnienia Węża tego nie zmienią.

Do tego w powieści pojawia się cudny wątek miłosny. Potrzebny jak rybie rower, a i myślę, że ryba lepiej by sobie poradziła z prowadzeniem roweru niż autorka z tym. To jest miłość od pierwszego wejrzenia ze strony chłopaka i później nagłe odkrycie uczucia ze strony Amandy. I to by było na tyle. Żadnego rozwijania wątku, żadnego poznawania się. Nie ma nawet randki i trzymania się za rączki. Tak po prostu się pokochali. Bo tak.

A w ogóle, jak wypadają postaci? No… Źle i jeszcze gorzej. Wyżej przytoczyłam kilka frazesów o Amandzie, wypowiedzianych przez Węża i w zasadzie mogę powiedzieć, że jest dokładnie na odwrót. Amanda płacze, narzeka i ma niekontrolowane wybuchy złości. Bez jakiegokolwiek sensu, powodu, po co jej one. Sprawiedliwa? Jasne, dlatego oskarża każdego, kto chce jej pomóc o kłamstwa, spiskowanie i bór wie co jeszcze. Za to kiedy indziej wykazuje się dziwną wręcz obojętnością – kiedy słyszy, że „nadszedł jej czas [Dziugieł 2017: 67]” o matce można by oczekiwać jakichś emocji, ale ich nie ma. O, albo czytamy: „Sama mocno przeżywała rozstanie z babcią, szczególnie, że jeszcze nie zdążyły się sobą nacieszyć [Dziugieł 2017: 161]” i absolutnie nie widzimy emocji bohaterki. Samo zapewnienie, że przeżywa wystarczy, prawda?

Poza tym są bliźniaki mieszkające w sąsiedztwie. Wiadomo, w młodzieżówkach dzieci zwykle mają przyjaciół, ci przyjaciele pomagają, ale nie tutaj. Jest absolutnie zbędna Ania, Marcin, który się przydaje i wykazuje bohaterstwem. Jakieś charaktery czy coś? Nie ma mowy, to nawet nie są schematyczne postaci, to są bohaterowie pozbawieni jakichkolwiek cech charakteru.

Lepiej wypada Ryszard. Z jednej strony akceptuje to, że Amanda jest wybranką, z drugiej stara się ją chronić. Ma swoje tajemnice, jest troskliwy i to już całkiem sporo jak na tę książkę.

No dobrze, ale co z samą Magiczną Krainą? No… Nic. Jest magiczna, bo tak pisze autorka, jest wspaniała, bo tak pisze autorka. Z całej krainy „poznajemy” tylko polanę, która jednak nie jest jej stałym elementem. Opisów, szczegółów na temat Krainy brak (opisów to w ogóle brak, bez względu na temat). Poza tym konstrukcja świata leży – strasznie podobają mi się metody wskrzeszania, wyglądają jakby były wymyślane na bieżąco. Najpierw skomplikowana procedura wymagająca kilku morderstw, potem ot tak sobie bohaterka zmartwychwstaje. Bo czemu nie. Do tego problemy z czasem – bohaterka wstaje, mama robi śniadanie a tu nagle wieczór. A nawet nie zdążyły tego śniadania zjeść. Całkiem się jednak pogubiłam pod koniec – tu coś ma się wydarzyć wieczorem, coś za dwa dni, za dwa tygodnie, tu jakaś zmiana, że jednak wcześniej… I nijak już nie wiedziałam co, kiedy i po co.

Mało wad? Dodajmy do tego, że książka nie przeszła korekty i redakcji nawet w pic – serio, nawet nie pokuszono się o wpisanie nazwiska dla zachowania pozoru. Wychodzą tu różne dziwne kwiatki. No i jeszcze cudne rady i patetyczne pouczenia, w stylu „bądź optymistą, bo inaczej będziesz mieć depresję” czy „Coś się kończy, by coś innego mogło się zacząć [Dziugieł 2017: 173]”.

Na koniec zwykle jakoś podsumowuję wrażenia, krótko je opisuję. Dziś poprzestanę na krótkim: nie czytajcie tego. Zwłaszcza, że autorka grozi kontynuacją.

M. Dziugieł, Szmaragdowy Wąż, Chorzów 2017.
czytampierwszy.pl