[42] Klasyczna fantastyka zawsze w cenie – „Pan Lodowego Ogrodu I”

11 listopada 2014 0 przez Aleksandra
Tytuł: Pan Lodowego Ogrodu. Tom I
Autor: Jarosław Grzędowicz
Rok wydania: 2005
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Liczba stron: 547

Drakkainen jest niespokojną duszą – nie potrafi przez dłuższy czas zajmować się tym samym, podróżuje po świecie w poszukiwaniu coraz bardziej niebezpiecznych zajęć. Umiłowanie niebezpieczeństwa i duża samodzielność, sprawiają, że został wytypowany do udziału w tajnej misji lata świetlne od Ziemi.

źródło

Już od pierwszych stron wiemy, że główny bohater jest super-ekstra-zajebisty. Wszczepiony cyfral sprawia, że Vuko porusza się z niebywałą szybkością, widzi w ciemności i podczerwieni, ma węch, którego pozazdrości mu niejedno zwierzę i potrafi wyliczyć trajektorię lotu rzuconego dysku w ciągu ułamka sekundy.

To tak między innymi, dla przykładu. Jest tych cudowności więcej. Wszystko logicznie wyjaśnione – no przecież to nie on, to cyfral. Ludzie nie mają takich możliwości, ale jeśli się ich podkręci najnowszą technologią… Która nie wiadomo jak działa, bo to za mądre dla prostego Drakkainena (ale wyjaśniano mu to po wszczepieniu cyfrala… Nie pomógł w zrozumieniu? Czyżby szwankował?). Początkowo troszkę to odstrasza od bohatera. Nie boli za bardzo, nie gryzie, da się przeżyć – poza tymi prawie cyborgowymi umiejętnościami bohater to swojski chłop. Napije się kiedy trzeba, pomoże ludziom kiedy trzeba, pomarzy o ziemskich przyjemnościach, a w między czasie dość ironicznie podejdzie do nowego świata i jego mieszkańców. Nie zabija przy tym czytelnika głupotą, więc nie da się go podciągnąć pod większość groteskowych bohaterów fantastyki. Przeciwnie, jest całkiem bystry, do tego honorowy i szybko zaczyna budzić sympatię, mimo złego pierwszego wrażenia.

Świat wykreowany jest ciekawy. Zwie się Midgaardem (skojarzenia z mitologią nordycką na miejscu, to niejedyne nawiązanie – są i podobni bogowie, Wojna Bogów, a i magia też tam działa…) i poznajemy go mimochodem, jak coś zwróci uwagę bohatera. Wiemy więc, że jest to paraśredniowiecze, mają tam beznadziejne piwo, niewolnictwo, ludzie dziwnie wyglądają, a świat sprawia wrażenie jakby zatrzymał się w miejscu i nie rozwijał… I to jest najciekawsze. Bohater ma

źródło

wrażenie, że wszystko co wynaleziono, ludzie z tego świata wynaleźli dawno i od tamtej pory nie wykonali żadnego kroku na przód. Nic nowego nie wymyślili. Teoria Drakkainena wydaje się całkiem prawdopodobna i ciekawi mnie, co jest tego powodem. Mam parę domysłów na ten temat, ale czy się sprawdzą dowiem się dopiero w kolejnych tomach.

Jakoś od końca zaczęłam, więc słówko podsumowania odnośnie fabuły – klasyczne w fantastyce łażenie z serii „muszę znaleźć X, bo zaginęło, a jest ważne”. Tym X przypadku „Pana Lodowego Ogrodu” są inni Ziemianie, naukowcy, którzy wyruszyli do Midgaardu i od dawna nie dają znaku życia. Zadaniem Drakkainena jest ich odnalezienie i sprowadzenie  do domu. Podróż w ich poszukiwaniu do prostych nie należy – niebezpieczeństwa czyhają wszędzie i są dość zróżnicowane – od tajemniczej zimnej mgły po równie tajemniczych Węży.

Wątek Drakkainena nie jest jedynym w powieści, jest jeszcze drugi, ciekawszy – młodego księcia (później cesarza) Amitrajów. Dopiero się rozwija – w tomie pierwszym poznajemy go od małego, wiemy jak i czego był uczony oraz w jaki sposób upadł Tygrysi Tron – że upadł nikomu nie spoileruję, to też już na początku jego wątku podane. Przypuszczam, że wiem kim była kobieta, która do tego upadku doprowadziła, ale potwierdzenia będę musiała szukać w kolejnych tomach.

W książce warto zwrócić uwagę na opisy – szczegółowe, bardzo obrazowe… Tworzą specyficzny klimat grozy. Często bohater to co widzi porównuje do obrazów Boscha – nie da się ukryć, że to również wpływa na postrzeganie świata i wzmacnia niepokój czytelnika. Jest też zgrabnym zabiegiem, który nie wymaga operowania nadmierną ilością słów – czytelnik i tak sam sobie resztę dopowie, przypominając sobie niektóre z obrazów. Nie zawsze te przerażające – pod koniec tomu pojawia się piękny opis „Ogrodu rozkoszy ziemskich”.

Dawno nie zdarzyło mi się, żebym w trakcie lektury snuła aż tyle teorii na temat dalszych losów bohaterów lub tego, do czego wszystko zmierza. Jeśli już coś takiego miało miejsce, to bardzo łatwo wszystko było przewidzieć i rzeczywiście byłam pewna „tak i tak się to skończy”. Teraz nie jestem. Pierwszy tom „Pana Lodowego Ogrodu” nie jest arcydziełem. Jest przyjemną lekturą. Ale i tak jest wart przeczytania dla paru zagwozdek i niezłych opisów.

Recenzja bierze udział w wyzwaniach: Czytam fantastykę, Przeczytam tyle, ile mam wzrostu.

 
Komentarze mile widziane.