Bo złym pisarzem jest… Tolkien! – swój świat, swoje kredki

4 września 2013 0 przez Aleksandra

W ramach wyjaśnień dlaczego post publikuję, usuwam i znów publikuję – jakiś czas temu przez przypadek opublikowałam ten post, gdy nie był kompletny i dlatego go usunęłam. Dopiero teraz publikuję ostateczną wersję.

>*<

Poklnijmy trochę na Tolkiena, a co, należy mu się! Twórca High Fantasy i plejady różnych bohaterów, bóstw, mitologii i całego wielkiego świata Ardy. Bazował głownie na legendach i mitach skandynawskich, ale nie tylko. W tworzeniu języków zapewne pomogła mu znajomość wielu istniejących. Zresztą, co go będę przedstawiać – raczej wszyscy o Tolkienie słyszeli, choćby dlatego, że powstały wspaniałe filmy. Pytanie więc, czy jest sens pisania o nim tego postu? Jest. Tolkien ma rzeszę fanów, ale i wielu przeciwników. Można się zastanawiać, po której stronie jestem. Ten tekst chyba wszystko wyjaśni, ale już teraz powiem – gdzieś pomiędzy, czyli podpadając wszystkim.

Czytałam „Władcę”, czytałam „Hobbita”, „Silmarillion”, „Łazikanty”… Jedno zdanie mieć trudno. Powstanie świata, Valarów, Ainurów – nie da się zaprzeczyć, że włożono w to ogrom czasu i wymagało niesamowitej wyobraźni, a także wiedzy. Ciężko sobie wyobrazić, ile pracy w napisanie tego włożono i to tak, że wszystko się trzyma kupy, logika nawet się nie zachwieje. Stylu i bogactwa słownictwa autorowi również się nie da odmówić – nic dziwnego, z całą pewnością zasłużył na miano uczonego. Świat z mitologią, pięknie wykreowany, ale problem pojawia się, gdy przejdziemy do fabuły i bohaterów. To właśnie wpływa na moje niezdecydowanie – podziwiać czy wyklinać.

„Hobbit, czyli tam i z powrotem” – książka powstała przed „Władcą” i będąca doń wstępem. Jest świetna. Bohaterowie maja niesamowite charaktery i ciężko ich nie lubić. Gandalf jest nieco wyluzowany, Thorin Dębowa Tarcza dumny i władczy, Bilbo przechodzi sporą metamorfozę przez paręset stron książki… Fabuła też super – niby tylko podróż pod Samotną Górę, ale ileż się po drodze dzieje! Ilu bohaterów poznajemy, z iloma się żegnamy! Fantastyczne istoty maszerują raźno, od czasu do czasu stają w bojowym szyku, by przeszkodzić bohaterom, kiedy indziej wyciągają doń pomocną dłoń. Dialogów sporo, opisy w normie, bo nie za dużo, a i styl pisania zbyt podniosły nie jest.

We „Władcy pierścieni”… Fabuła nie powala, przykro mi. Bohaterowie idą, walczą, idą, odpoczywają, idą walczą, idą, idą, idą, idą, odpoczywają, płyną, idą, walczą, idą, walczą… Tak w skrócie można opisać cały ciąg wydarzeń książki. Pewnie, mamy po drodze śmierć oraz zmartwychwstanie Gandafa, mamy rozpad drużyny i śmierć jakiegoś bohatera, wstąpienie na służbę do królów i parę innych kwestii. Problem w tym, że jakby się zastanowić, to można dojść do jednego wniosku – pokonanie tyrana wymaga jedynie mocnych nóg, ostrego miecza i czasu, a chyba nie o to chodzi… Wiem, że w „Hobbicie” też szło się i szło, ale styl był mniej patetyczny. I cel normalniejszy – odbicie królestwa, owszem, ale i zdobycie bogactwa. Tutaj chcą obalić Saurona, to tak ogólnie, bo są też wątki poboczne, które mimo wszystko nie odgrywają większej roli. Są , bo trzeba bohaterom dać jakiś powód do ruszenia się z domu. Sam, Pipin i Merry pragną towarzyszyć przyjacielowi, Aragorn chce odzyskać Gondor i zdobyć kobietę, Gandalf wykonuje swą powinność wobec Ardy, Boromir idzie przy okazji, bo mu po drodze do domu, Gimili, bo chce reprezentować swoje plemię i nie może pozwolić, by elfy miały w Drużynie przedstawiciela, a krasnoludy nie, a Legolas…Cholera go wie. Może mu się nudzi i dlatego idzie, może dla wyższego celu, czyli ratowania honoru plemienia, które dopuściło do ucieczki Goluma.

Owszem, niektórzy bohaterowie mają swoje charaktery. Mamy dzielnego, walecznego rycerza Aragorna – ojć, idealny rycerz jak w średniowiecznym micie, a w naszym współczesnym, blogerskim języku – Garry. Fajnie…? Gandalf zyskał nieco inny charakter niż w „Hobbicie” – niemal absolutnie poważny, nieco wyniosły… Tak, wiem, mamy wojnę i Sauron chce władać całym Śródziemiem, a potem możliwe, że wyciągnie szpony za morze. Trudno się dziwić, że Gandalf jest poważny. A… Sauron? Jest zły. Dlaczego? Bo tak, bo tak, jak powiedziałby mój pięcioletni brat. (Dobra, przyznaję, sama używam tego argumentu, gdy nie chce mi się czegoś tłumaczyć…). On może zaakceptowałby taką odpowiedź. Ja nie. Wielu z Was chyba też nie. Potrzebujemy motywów, a motywu tutaj nie ma żadnego! Gilmili, nasz kochany krasnolud, został uratowany w filmie. W książce jest tak samo sztywny jak pozostali. Wyjątkiem jest rywalizacja w zabijaniu orków z Legolasem, ale tylko tyle. Boromir mi się spodobał, rzeczywiście był ludzki – pożądanie, walka i chęć uratowania swoich ludzi. No, władzy też chciał, ale cóż z tego? Był szary – nie do końca dobry, ale nie do końca zły. Prawdziwy. Niestety szybko zginął. Frodo, to Frodo. Trochę było mi go szkoda, czasem wkurzał mnie swoją naiwnością – no kto normalny chce iść sam w nieznane, nie wiedząc jak gdzieś trafić, by zniszczyć pierścień….? No i w sumie tyle z jego charakteru do czasu ulegania wpływowi Jedynego. Sam oddany do bólu, idealny przyjaciel i też naiwny. Merry i Pipin wprowadzają luźniejszą atmosferę do ciężkiej książki (nie mam na myśli formatu :D). Z reguły jednak bohaterowie są mało sympatyczni, a przecież we wcześniejszym poście (klik) pisałam, że stanowią podstawę…

Styl Tolkiena nieco się zmienił we „Władcy”. Nie jest już tak sympatyczny jak w „Hobbicie” – dialogów niewiele, za to bohaterowie lubią snuć monologi. Opisy… To już kwesta gustu – jedni lubią jak jest ich dużo, inni nie, jednym porównania homeryckie przeszkadzają drugi nie. Należę do pierwszej grupy. „Władca” to jedna z pierwszych książek fantastycznych, które samodzielnie czytałam, gdzieś tak na początku podstawówki. I pamiętam, jak czasami przeskakiwałam po kilka stron nie mogąc ścierpieć nadmiaru opisów. Parę lat temu do Tolkiena wróciłam. Ba, między innymi o „Władcy” mówiłam w swojej prezentacji maturalnej. Nadal uważam, że opisów jest za dużo. Są zbyt patetyczne.

Pisarz miał swoje wzloty i upadki, niektóre książki wychodziły mu lepiej, inne gorzej. Niesamowicie ciężko mi powiedzieć czy był geniuszem czy przeciętniakiem, bo zależy to od tego, o której książce, o którym opowiadaniu się akurat myśli. Całokształt twórczości można określić jako coś godnego podziwu, ale absolutnym mistrzem chyba nie jest – nie trzyma poziomu. Największym jego osiągnięciem jest stworzenie wielkiego świata, w którym wszystko idealnie, logicznie funkcjonuje. Reszta przy tym niknie.