[1] Achaja, czyli idealizowanie postaci
4 sierpnia 2013Czas na pierwszą recenzję książki jaką napisałam od czasów podstawówki. Pamiętacie jak się pisało recenzje na język polski, gdy nauczyciel był wyjątkowo kiepski, a uczeń zrezygnowany? To mam nadzieję, że nie przypomnicie sobie tego teraz, ale nie obiecuję.
Recenzja bierze udział w wyzwaniu Czytam fantastykę oraz w Pasionkowym wyzwaniu, punkt 8, książka polskiego autora.
Proszę o wskazówki, poprawianie mnie oraz zapraszam do dyskusji. 🙂
Autor: Andrzej Ziemiański
Tytuł: Achaja, tom I
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok wydania: 2002
Liczba stron: 624
Andrzej Ziemiański miał już na swoim koncie kilka udanych i nagradzanych publikacji, gdy wydał „Achaję”. Tom pierwszy został przyjęty z dużym entuzjazmem, zyskał wielu fanów.
Książka w zasadzie jest o losach księżniczki Troy, Achai, która z polecenia ojca rozpoczyna służbę w wojsku. Przez knowania swej macochy dostaje się do luańskiej niewoli, z której udaje jej się uciec. Dociera do Syrinx, stolicy Luanu, przez chwilę zarabia tam jako złodziej i szuler, ale ponownie musi uciekać, przebrana za prostytutkę przed łowcami niewolników. Poza Achają poznajemy losy Zaana i Siriusa, dwóch oszustów, gdzie pierwszy udaje wysłannika Zakonu, potęgi stojącej za całym światem, w którym rozgrywa się akcja, a drugi jednego z synów Wielkich Książąt. Widzimy ich drogę od małej karczmy w barbarzyńskiej części świata, liczne kradzieże i występki, spowodowanie przez nich wybuchu zarazy w stolicy Troy oraz opanowanie jej, aż do czasu gdy „książę” Sirius rusza do Arkach z zamiarem zawarcia sojuszu przeciwko Cesarstwu Luan i zostają zaatakowani przez ludzi Zakonu. W tym momencie do akcji włączyła się Achaja, która ich uratowała. Kolejną postacią, której losy możemy na bieżąco obserwować jest Meredith – czarodziej, który wysłany przez boga, aby zająć miejsce Wielkiego Czarownika Zakonu został uwięziony przez Zakon. Ucieka dzięki pomocy Wirusa, służącego złemu bogowi Seph’owi i staje się demonem.
Losy Achai były bardzo różnorodne i ciekawe, gorzej z samą postacią. Miło czytało się ogólnie o jej dostosowaniu się do warunków panujących w wojsku i trudnościach, jakie jej to sprawiało. Opis niewoli, najpierw w lochach stolicy Luanu, potem przy budowie drogi, również był poruszający, podobnie jak jej marsz przez pustynię. Nie miała lekko, ale w ten sposób autor świetnie pokazał, że można się dostosować do niemal każdych warunków i żyć godnie niezależnie od wszystkiego – starczy spojrzeć na podział „ludzie”, „psy” i „nawóz” wśród niewolników. Ci pierwsi potrafili się dostosować, nauczyli się żyć i radzić sobie, mimo że nie mają perspektyw na przyszłość – Hekke pracował na drodze 6 lat, gdy go poznaliśmy, co było nie lada sukcesem wśród zniewolonych. Z psami gorzej, bo nie są w stanie sobie tak dobrze radzić, nie mają motywacji, nie żyją za długo. Nawóz, to ludzie, którzy się poddali na samym starcie. Nie mają nic, po prostu egzystują. Nawet na życiu im nie zależy.
Mimo że losy dziewczyny są przedstawione w całkiem przyjemny sposób, to, niestety, ona sama już nie. Złe przeczucia mnie ogarnęły, gdy po raz pierwszy o niej czytałam – inteligentna, wyszkolona niczym chłopak, śliczna księżniczka. Budzi zazdrość macochy, jest lubiana przez służbę i ze wszystkim świetnie sobie radzi. Coś za idealnie mi to brzmiało. Potem czytam o Achai wśród rekrutów i zachowuje się jak na rozpieszczoną księżniczkę przystało, więc zaczynam myśleć, że jest dla nie nadzieja i może to nie taki ideał, jakby się mogło wydawać. Jak się okazało – nadzieja była przedwczesna. Skuta księżniczka zmusza kowala, by postępował zgodnie z jej wolą, rozkuł kajdany, a nie zmiażdżył nogi – przepraszam bardzo, jego może by zabiła, ale ze zmiażdżoną nogą do dzieci i żony już nie dałaby rady dotrzeć, a skoro on i tak żegnał się z życiem, to co za różnica? Można powiedzieć, że chciał postąpić jak człowiek, pomóc dziewczynie… Ale chyba nie kosztem własnego życia i dobrobytu własnej rodziny? Wyłgałby się, ocalił własną skórę, może jeszcze zostałby nagrodzony przez Luan, gdyby doprowadził ją do strażników lub choćby ich zwołał. Długi marsz przez pustynię, w palącym słońcu, gdy wody tak mało i niemal tylko rosa ją stanowi? Bez jedzenia? Stanięcie do walki z dziesiątką przeciwników i wyjście obronną ręką z potyczki z rzezimieszkami w ciemnym zaułku? Podanie im dwóch haseł, które funkcjonowały, gdy jeszcze była księżniczką i nadal są dobre? Serio, nic się nie zmieniło? No dobra, można powiedzieć – nie minęło na tyle dużo czasu, by jakieś wielkie zmiany nastąpiły – raptem trzy lata… Czyli niezwykle krótko była w wojsku. Krótko była w niewoli, a jednak zdążyła zostać szermierzem natchnionym. Brawo.
Losy Zaana i Siriusa są niesamowite i nie miałabym nic przeciwko, gdyby autor poświęcił im znacznie więcej miejsca. Zaan wprawdzie również został nieco przeidealizowany, jednakże nie w tak drastyczny sposób. Łatwiej uwierzyć w inteligencję niż niemal nieograniczone zdolności fizyczne, zwłaszcza, że skryba całe życie się uczył. Ich losy są chwilami zabawne, chwilami nieco przerażające, ale również mają morał – pokazują,że można osiągnąć to, czego się pragnie, ale trzeba za to ponieść konsekwencje. Sirius mógł skutecznie udawać księcia, ale karą za to był konflikt z Zakonem.
Fragmenty poświęcone Meredithowi są dla mnie bezużyteczne. Jedyne, co wnoszą do fabuły, to fakt istnienia Ziemców – podejrzewam, że w przyszłości będzie to potrzebne i w kolejnych tomach wspomniani odegrają większą rolę, ale Mereditha wprowadzono tylko po to, by ktoś o tym wiedział, a pozostałe postacie nie miały czasu zająć się sprawami bogów, zbyt zaprzątnięte życiem doczesnym. Problem w tym, że to wszystko może się okazać potrzebne w przyszłości, ale nie teraz. Obecnie Meredith zajmuje się myśleniem nad istotą dobra i zła i czy czasem bogowie nie kłamią. Tak w skrócie przez większą część rozdziałów mu poświęconych. Owszem, rozumiem, że i tak nie miał co robić zamknięty w celi Zakonu, ale… No cóż. Jeden rozdział tego typu można przetrzymać. Drugi jako-tako też, ale kojne stają się już mocno nużące.
Dialogi w książce podobały mi się przez swoją lekkość, często zabawne riposty. Jednakże pada w nich tyle „dup”, „suk” i „chędożenia”, że chwilami miałam ochotę poradzić autorowi, by znalazł sobie babę, a nie raczył nas swoimi wizjami. Język jest dość prosty, ale sprawia, że czyta się łatwo i bardzo szybko.
Czas na fundamentalne pytanie – czy polecam książkę? Tak, jeśli jesteście fanami fantastyki – powinna Wam się choć trochę spodobać i nie wypada „Achai” nie znać. Jeśli za fantastyką nie przepadacie, to ta książka też Was do niej nie przekona.
Ocena: 4/6