[24] Lekka manipulacja – „Zaginiony symbol”
16 maja 2014Recenzja bierze udział w wyzwaniu „Przeczytam tyle, ile mam wzrostu”.
Tytuł: Zaginiony symbol
Tytuł oryginału: The Lost Symbol
Autor: Dan Brown
Rok wydania: 2009
Wydawnictwo: Sonia Draga/Albatros
Liczba stron: 622
„Zaginiony symbol” jest trzecią książką Browna, w której pojawia się postać profesora Langdona. Poprzednie dwie – „Anioły i demony” oraz „Kod Leonarda da Vinci” – doczekały się ekranizacji, a „Symbol” ma wejść do kin w roku 2015. Wszystkie książki zostały skrytykowane przez Kościół i naukowców za naginane faktów historycznych, naukowych i religijnych. Brown się tym nie przejął i dalej zręcznie manipuluje faktami, cytatami z Biblii oraz fikcją.
Jedna noc z życia profesora Langdona opisana na ponad sześciuset stronach – tak w skrócie można opisać
treść „Zaginionego symbolu”. Jest to najbardziej trafne, a zarazem najbardziej eufemistyczne określenie jakie można wybrać, bo choć akcja rzeczywiście rozgrywa się w przeciągu kilku godzin, to ilość wydarzeń i przeżyć głównego bohatera spokojnie zapełniłaby nie jedno życie. Wszystko zaczyna się jak zwykle niewinnie – zaproszeniem od przyjaciela na wykład prowadzony w Waszyngtonie. Kończy się wyścigiem z czasem, próbą rozwiązania mitycznych zagadek masonów, w które Langdon niespecjalnie wierzy oraz walką o lepszą przyszłość ludzkości, rozwój nauki. Robert po raz kolejny nie wie, komu może zaufać i staje w opozycji do służb porządkowych, tym razem CIA, ociera się o śmierć i poznaje najstarszą tajemnicę świata. W zasadzie wydarzeń i zwrotów akcji jest tyle, że ciężko wszystko sensownie streścić w jednym akapicie.
Brown posiada niewiarygodny talent w łączeniu fikcji z faktami, są chwile kiedy rzeczywiście pojawia się problem z odróżnieniem prawdy od pomysłowości autora. Zwłaszcza, że ilość faktów, umiejętnie naginanych, jest niesamowicie duża i nawiązują niemal do wszystkich kultur i czasów. Krytyka książki pod tym względem wcale nie dziwi – osoby o mniejszej wiedzy, niechętne do poszukiwań w innych źródłach, mogą zostać wprowadzenie w błąd. Problemem też mogą być kwestie wiary. Swobodna interpretacja Biblii czy sztuki jest u Browna na porządku dziennym. Szczególnie widać to w zakończeniu „Zaginionego symbolu” i można powiedzieć, że dopiero ta książka jest naprawdę obrazoburcza. A komentarze w kierunku Cyklu Inkwizytorskiego Piekary można schować w kieszeń, bo jest bardzo religijny w porównaniu do książki Browna.
Zasadniczym minusem „Symbolu” jest fakt, że tak naprawdę interesująca postać jest tylko jedna – Mal’akh. Najbardziej fascynuje, jest niezwykle inteligentny i tajemniczy. Jego historia zaskakuje do samego końca i nawet po przeczytaniu całości pozostaje pytanie – był szaleńcem czy geniuszem? Pozostałe postacie są już mniej interesujące. Katherine Solomon jest dość sztampowa, podobnie Inoue Sato. Robert Langdon jako postać jest godna podziwu, szczególnie przez swoją wiedzę i umiejętność wychodzenia cało z najparszyszych wydarzeń, jednak w dwóch poprzednich książkach dostatecznie go poznaliśmy, w związku z czym nie porywa już tak bardzo. Jest to jednak niewielki minus, ponieważ nie postacie są w tej historii najważniejsze.
„Zaginiony symbol” jest naprawdę dobrą książką, choć zastawia na czytelnika masę pułapek i chwilami nim manipuluje. Ma to swoje plus w postaci ciekawszej lektury, jednakże wiele osób może to odstręczyć.
Ocena: 4,5/6
Recenzja ukazała się również na Webook.pl