Adam Molenda (wywiad)
3 lipca 2022Od bardzo dawna funkcjonuje Pan na rynku wydawniczym. Jak bardzo według Pana zmienił się rynek książki w Polsce? Łatwiej jest wydawać i sprzedawać książki, trudniej?
Współcześnie jest inaczej, co nie znaczy, że lepiej lub gorzej. Patrząc na kwestię oczyma autora, można dziś proponować swoje utwory z roku na rok większej liczbie wydawców. Z drugiej strony, o ile w PRL, gdzie funkcjonowały wyłącznie wydawnictwa państwowe, istotne ograniczenie stanowiły moce przerobowe oficyn, a niekiedy cenzura, to obecnie, w epoce wszechwładzy komercji, rolę swoistej, gdyż finansowej cenzury odgrywa przewidywany zysk. Wydawnictwa, ażeby istnieć, muszą na książkach zarabiać, stąd zalew literatury, nazwijmy ją ogólnie: najpopularniejszej. Nakład sygnalny beletrystyki w latach 80. ubiegłego wieku wynosił standardowo 10 tys. egzemplarzy, dziś kilkakroć mniej. Do 1995 roku, a więc do czasu, gdy w naszych domach pojawiły się komputery, właściwie każda książka znikała z księgarń błyskawicznie. Dziś sprzedaż jest coraz trudniejsza, nie tylko ze względu na ogromną liczbę dostępnych tytułów, ale też z powodu zmniejszającej się liczby czytelniczek i czytelników. Polska specyfika w tej dziedzinie wygląda na zagadkową, zważywszy, że czytelnictwo w Europie Zachodniej oraz w USA ma się jak najlepiej. Odnoszę wrażenie, że stajemy się społeczeństwem obrazkowym, podobnie jak populacje krajów Trzeciego Świata. Najwidoczniej większości Polek, a zwłaszcza Polaków, wystarczają obrazki z minimalnym dodatkiem pisanej treści, które możemy wyklikać na ekranach laptopów lub telefonów. Zastanawiam się, jak wyglądała będzie nasza zbiorowa mentalność za kilkadziesiąt lat. Moja ciekawość nie wynika ze złośliwości, gdyż znam wielu ludzi inteligentnych, którzy beletrystykę ignorują. Korzystając najczęściej z urządzeń mobilnych, czytają jedynie to, co niezbędne jest im do pracy. Może właśnie brak czasu stanowi jeden z głównych powodów, dla których literatura z założenia piękna staje się coraz mniej popularna? Za drugą przyczynę tego stanu rzeczy uważam niską siłę nabywczą polskich wynagrodzeń. Permanentnie obserwuję ludzi, którzy, oglądając w księgarniach tytuły objęte promocją, wahają się, czy zapłacić za nie choćby 10 lub 20 złotych. Książki są, w relacji do nadwiślańskich pensji, drogie. Ich ceny podniósł wprowadzony kilka lat temu VAT, szalejąca zaś właśnie inflacja grozi załamaniem rynku, a w konsekwencji także i czytelnictwa. Ceny usług wydawniczo-drukarskich od jesieni ubiegłego roku wzrosły blisko dwukrotnie. Nie lubię być wieszczem niedobrej przyszłości, ale najbliższe miesiące, a może i lata będą dla książki fatalne. Rynek księgarski czeka dotkliwe załamanie. Z tego też powodu od dłuższego czasu oferujemy książki jedynie za pośrednictwem Internetu, poprzez stronę naszego wydawnictwa.
Początkowo był Pan związany z wydawnictwami Stentor i Filipinka, później założył Pan własną oficynę – Akronim. Skąd ta zmiana? Nie chciał Pan dłużej współpracować z wydawcami?
Miałem wiele, nazwijmy to – „przygód” z firmami edytorskimi. Moje książki wyszły też w paru innych niż wymienione wydawnictwach. Jeszcze gdzie indziej rozmowy bywały mniej lub bardziej zaawansowane, lecz z powodu różnic co do ostatecznych wersji tekstów nie dochodziło do podpisania umów. Przy okazji zauważyłem, iż rzeczywistość wokół nas dzieje się tak szybko, że opowiadania lub powieści dezaktualizują się albo że tracę do nich serce. Trzymam w szufladach i komputerze manuskrypty opowieści, których bohaterki i bohaterowie nigdy już nie spotkają się z czytelnikami. Ostatecznie doszedłem do wniosku, że nie warto tracić czasu. To ogromna satysfakcja mieć decydujący wpływ na wszystko, co składa się na książkę: od pierwszej litery pierwszego rozdziału po okładkę.
Coraz popularniejsze są wydania cyfrowe książek, e-booki to już właściwie norma. Pana książki nadal wydawane są tylko w papierze. Z czego to wynika? Nie myślał Pan nad wersjami cyfrowymi?
Podpisaliśmy umowę na wydanie audiobooków i e-booków z duńskim wydawnictwem Saga Egmont, które ma swoje przedstawicielstwo w Warszawie. Trzy powieści są już dostępne, pamiętamy jednak, że większość czytelniczek i czytelników nadal woli papier.
W Pana powieściach często widać coś, co literaturoznawcy nazywają lokalnym patriotyzmem – skupia się Pan na małych miejscowościach, z którymi jest w jakiś sposób związany, jak choćby Żywiec w Wiedźmach Piwnych? Chce Pan w ten sposób pokazać, że to też dobre miejsca do życia i mają swoje historie, czy czegoś innego?
Kiedy, będąc chłopcem, czytałem pierwsze książki, irytowało mnie, że najciekawsze przygody zdarzają się dzieciakom mieszkającym w dużych miastach, albo też dzieciom z dużych miast, przyjeżdżającym do małych miejscowości i świetnie tam się bawiącym, pomimo braku wiedzy o lokalnej historii, atrakcjach, specyfice kulturowej i obyczajowej, do których to cech miejsca akcji autorki i autorzy wcale się nie odnoszą. Książki kierowane do młodszego pokolenia pisałem w istocie dla swoich córek, dbając, by przy okazji dowiedziały się, że sceneria ich dzieciństwa jest wyjątkowa. Z drugiej strony szanuję starą pisarską maksymę, powiadającą: Napisz książkę o swojej wiosce, a być może przeczyta ją cały świat. Przy okazji: Katowice, Kraków oraz Warszawę, gdzie pracowałem, jak również wiele innych miast i wsi, gdzie spędziłem mnóstwo czasu, nieraz po kilka lat lub miesięcy, również uważam za „swoje” miejsca. Skądinąd Wilcze Kąty są ostatnią już książką, w której wykorzystałem wątki beskidzkie. Dziś literacko jestem w okolicach odległych od gór.
Gdyby miał Pan wskazać czytelnika modelowego swoich książek, to kim by był? A może niemożliwe jest wskazanie konkretnego typu osoby, do której trafiłyby Pana książki?
Myślę, że są to przede wszystkim osoby wrażliwe, spoglądające na życie niesztampowo. I raczej kobiety niż mężczyźni. Nie dlatego, że panowie, jak wiadomo, czytają mniej. Z upodobaniem piszę o kobietach i dla kobiet. Sądzę, iż jest to rezultat wpływu mojej mamy, której zawdzięczam miłość do książek. Miała silny charakter, wiele zainteresowań oraz uzdolnienia plastyczne i literackie. Odnoszę wrażenie, że panie lepiej czują literaturę, tak samo, jak życie, a przy tym są ciekawsze jako osobowości. Lubię rozmawiać z kobietami, znać ich zdanie na najrozmaitsze tematy, słuchać jak odbierają świat. Nigdy nie przestanie mnie zdumiewać, w sensie jak najbardziej pozytywnym, że z miłości gotowe są zrobić najbardziej nawet ryzykowny krok. Przepadam za moją żoną, córkami i wnuczką, choć oczywiście, mam również przyjaciół płci męskiej, męskie upodobania oraz męskie rozrywki. W recenzjach dość często pojawia się stwierdzenie, że powieści, które piszę, nie są dla wszystkich. To prawda i między innymi dlatego pilnuję, żeby nie trafiały do koszy w supermarketach… Starając się, by moje książki były inne, przestrzegam równocześnie dewizy mistrza Hemingwaya, który twierdził, że w powieściopisarstwie najważniejsza jest dobrze opowiedziana historia.
Czy może Pan zdradzić, nad czym obecnie pracuje?
Kończę powieść, która przedstawia pewną zhierarchizowaną organizację w przełomowym dla współczesnych dziejów Polski okresie. Dodam, że nie chodzi o kościół, zapewniając jednocześnie, że tajniki funkcjonowania tej struktury są co najmniej równie interesujące. Książka ukaże się dopiero w przyszłym roku, gdyż obiecałem sobie, że po wakacjach dokończę inną jeszcze historię, której bohaterkom i bohaterom dałem nieco odetchnąć, a która, trochę niespodziewanie dla mnie samego, staje się coraz bardziej aktualna.
Bardzo dziękuję za wywiad.
Książki Autora dostępne są na stronie Wydawnictwa Akronim.