Lubię swoich niewolników
24 października 2016Mam kilka takich starych*, podniszczonych książek. Niektóre trzymają się całkiem nieźle, innym wylatują już kartki, gdzieniegdzie są naderwane, a okładki już dawno nie wyglądają idealnie. Czas nie oszczędza papieru, ale pewne zniszczenie jest też wynikiem użytkowania. Niejednokrotnie je czytano – czasem kilka razy przez te same osoby, czasem przez inne. Niektóre sama czytałam wiele razy.
Czasem muszę się z tego tłumaczyć, w końcu po co, przecież już to czytałaś. Sęk w tym, że czytałam wiele powieści i stale czytam nowe. W każdej znajduje coś nowego i ciekawego, ale i każda zmienia mój sposób patrzenia na pewne sprawy. Życie go zmienia, nowe doświadczenia i wyzwania, a przez to potrzebuję czegoś innego od literatury. Te książki, czytane po kilkanaście razy, zawsze są w stanie mi to dać. Nieważne, że fragmenty znam już na pamięć. W naprawdę dobrych powieściach, tych które kształtują i zmieniają, to nie ma znaczenia, bo w gruncie rzeczy za każdym razem są inne. Mają tak uniwersalne treści, tak niezwykłe postacie i zawierają przemyślenia, które nie za każdym razem przyciągną uwagę, ale w końcu to zrobią. Wtedy, gdy będą potrzebne, gdy staną się zrozumiałe.
Jest kilka nowych książek, które także mają taką moc, ale niewiele. Większość młodzieżówek, nawet tych, którymi się zachwycałam, nie ma jej. Zwykle nie mają jej nowe książki, które czytam bez przerwy, niezależnie od gatunku. Zwykle coś z nimi jest nie tak, zwykle są za płytkie, za zwyczajne i niewyróżniające się. Od czasu do czasu jednak i wśród nich znajdują się takie, do których chce się wracać i szukać czegoś nowego. tego, co dotąd niezauważone.
Nie powiem, że książka jest przyjacielem, o którego trzeba dbać i odwiedzać. Nie jest, przyjaźń jest relacją dwustronną. W tym przypadku korzysta tylko czytelnik sięgając po książkę kiedy jej potrzebuje, a po zaspokojeniu potrzeby odkładając ją na półkę. Książka jest niewolnikiem, ale czasem każdy potrzebuje swojego niewolnika i dobrze wiedzieć, że zawsze czeka i jaki jest.
* Nie jakieś starodruki, ale patrząc przez pryzmat rynku, książki z lat 70-90 są już stare.
A Wy? Wracacie czasem do przeczytanych książek?
To nie dla mnie tym razem 🙂
To jak moja polonistka. W swojej szafce w klasie trzyma egzemplarze, które pamiętają jeszcze młodość jej rodziców, a mimo to nie chce się z nimi rozstawać. 🙂
Też tak mam. Mam bodajże 2 lub trzy pudła książek rodziców, szczególności 4/5 całości nalezy do Taty. Są podniszczone, niektóre nawet nie mają okładek (to te bardziej mamy) Ale lubię czasem je wziąć do ręki, powąchać je i zakonserwować. To … cóż, może dziwne, ale dla mnie wiele znaczy.