[Do zobaczenia] House of Cards 5
26 sierpnia 2017House of Cards jest jednym z ciekawszych seriali, jakie oglądałam w zeszłym roku (recenzja) i dość niecierpliwie czekałam na ostatni sezon. Muszę przyznać, że w żaden sposób mnie nie zawiódł, choć nie dostałam wszystkich odpowiedzi i rozwiązań, których się spodziewałam.
Piąty sezon serialu jest doskonały pod kątem kompozycji. Nie ma tu zdarzeń i wypowiedzi niepotrzebnych, a nawet jeśli czasem wydają się bez sensu, to później nabierają ogromnego znaczenia i okazują się ważną częścią większej intrygi. Nie jedynej, bo niemal wszystkie postacie w serialu coś knują i czasem niszczą plany innych. Sprawia to, że serial jest nieprzewidywalny, ale i bardzo realistyczny. Realizm wspierany jest także kreowaniem postaci i fabuły tak, by skojarzenia ze światem rzeczywistym nasuwały się same, jak chociażby w wątku Macallana (Damian Young), który do złudzenia przypomina historię Snowdena. Przez to House of Cards tworzy bardzo mroczny i niepokojący obraz świata, który zarazem istnieje i nie. Doskonale ukazuje mechanizmy rządzące polityką, to jak łatwo manipulować opinią publiczną i w zasadzie nie przedstawia żadnego pozytywnego elementu. Nie ma nadziei na to, że coś się zmieni, że dzięki nowemu prezydentowi coś się poprawi, bo nikomu o zmiany nie chodzi. Liczy się tylko władza, a serial doskonale pokazuje ile jest warta dla sprawujących ją. Szczególnie dobrze widać to w ostatnich scenach i wypowiedzi Claire (Robin Wright), choć nie sądzę, by ta bohaterka stała się równie potężna, co dotychczasowi główni gracze. Underwoodowa zbyt łatwo pozwala sobą manipulować, uzależnia się od innych i popełnia błędy. Niewątpliwie wielu jej wrogów będzie na nie czekać. Wracamy tu do konfliktu między Underwoodami, który zawiązał się w poprzednich sezonach, i który wypadł średnio wiarygodnie, za to dość nużąco. Jego echo pobrzmiewa przez cały sezon piąty, by ostatecznie nie znaleźć jasnego i pewnego rozwiązania, ale ostatecznie staje się bardzo wymowne.
Polityka to jednak nie tylko dramaty wielkich partii i głównych polityków. Równie ważne są te, które przeżywają jednostki będące w cieniu. Wątek Douga Stampera (Michael Kelley) całkiem nieźle obrazuje to, jak bardzo można zniszczyć człowieka i jak w gruncie rzeczy łatwo to zrobić, jeśli jest dostatecznie lojalny. W polityce nie ma miejsca na przyjaźnie i sentymenty. Nie ma go też na współczucie i wsparcie ze strony rodziny, jak w przypadku Conwayów, którzy pokazują się jako wspaniała i kochająca rodzina, choć niekoniecznie tak jest w istocie. Tak jak zastanawiałam się przy poprzednich sezonach, czy Underwoodowie są małżeństwem idealnym, czy bardzo patologicznym, tak co do ich konkurentów wątpliwości nie ma – idealni, ale tylko na pokaz.
Czy coś rozczarowuje w serialu? Tak, jest to wątek Thomasa Yatesa (Paul Sparks), który po prostu nuży i niewiele wnosi – ten sam efekt można osiągnąć skracając go o połowę, tak jak i sceny, w których pisarz się pojawia. Właściwie tylko jego zakończenie było interesujące, ale też nie w kontekście samego Yatesa, ale Claire i tego, do czego doprowadził.
House of Cards jest bardzo dobrym serialem, umiejętnie wykorzystującym wydarzenia rzeczywiste i świetne kreacje aktorskie do ukazania gry politycznej na najwyższym poziomie. Doskonale sprawdzi się jako komentarz do świata rzeczywistego, ale i zapewni rozrywkę na kilkanaście wieczorów.