[208] Wojna nie ma w sobie nic z kobiety
26 czerwca 2017Nie wiem jak Wy, ale ja jestem przyzwyczajona do bardzo określonej literatury na temat wojny. To są indywidualne lub zbiorowe opowieści o poszczególnych walkach, bitwach, powstaniach. Historie konkretnych, zwykle ważnych, osób, które zapamiętały wydarzenia po swojemu. Opisywane są w ten sam sposób: działo się to i to, myślałem to i to, z czasem, bardzo rzadko, dorzuconym „nie pamiętam”. Co by się wydarzyło, gdyby głos oddać tym razem innej grupie? Dotąd pomijanej? Gdyby do niej należały wyłącznie kobiety? Gdyby opisywały nie tę wielką, męską wojnę z bitwami, a tę małą, własną, codzienną? Swietłana Aleksiejewicz zadała sobie te pytania i tak powstała książka Wojna nie ma w sobie nic z kobiety.
Książka zawiera opisy przeżyć wielu kobiet, które brały udział w drugiej wojnie światowej: snajperek, praczek, sanitariuszek, lotniczek, dowódczyń… Właściwie wszystkich profesji, jakie potrzebne były na froncie. Wojna nie ma… nie ogranicza się tylko do opisu tego, co działo się podczas wojny, ale przedstawia również sposób w jaki poszczególne dziewczyny dostały się do armii i co działo się z nimi tuż po zakończeniu wojny. W gąszczu nazwisk można się zgubić, ale ostatecznie nie one są najważniejsze, a liczą się same historie opowiadane przez kobiety. Pojawia się w nich wiele elementów wspólnych, ukazujących jak trudno było się odnaleźć na froncie, jak inne wyobrażenie o nim miały starając się o przyjęcie do armii. W przedstawionych historiach bardzo uderzający jest fakt, że dziewczęta szybko stawały się kobietami, ale jednocześnie były zmuszone swoją kobiecość porzucić – nosiły się jak mężczyźni, zachowywały się jak oni i podejmowały te same obowiązki, same nierzadko będąc jeszcze niepełnoletnimi.
Drobne walki z samym sobą najbardziej poruszaj i takie są historie kobiet, które zostały bohaterkami wojennymi, ale kilka dni wcześniej płakały za ściętym warkoczem, porzuconą sukienką, chowały wśród rzeczy kolczyki, po kilku kolejnych dniach ze wstydem ukrywały ślady miesiączki, a po wojnie dowiedziały się, że w sumie to jednak nie są bohaterkami. Są tylko kobietami i ze strony innych kobiet nie zasługują na szacunek, a ze strony mężczyzn na miłość.
Wojna nie ma w sobie nic z kobiety jest najbardziej poruszającym obrazem wojny, z jakim się spotkałam. Właśnie dlatego, że nie opisuje wydarzeń skrajnych jak Zagłada czy wielkie bitwy. Ta mała, zwykła codzienność jest czymś o wiele bliższym, o wiele łatwiejszym do zrozumienia, a przez to znacznie bardziej oddziałuje na czytelnika. Przeraża, budzi współczucie, daje do myślenia. Zdecydowanie jest warta poznania.
Prostota, surowość, ale autentyczność, za to właśnie doceniam reportaże Swietłany Aleksijewicz, nie pisze o wojnie, ale o człowieku na wojnie, i dlatego te historie tak bolą i zostają na długo po lekturze. Zgadzam się z Tobą, wyjątkowa książka.
Trudno mi się wypowiedzieć ogólnie o reportażach Aleksijewicz – to moje pierwsze spotkanie z jej książkami. Ale "Wojna…" robi bardzo duże wrażenie.
Też inaczej teraz myślę o ludziach, co przeżyli wojnę i z tą traumą pozostali do końca swoich dni. Jeżeli masz mocny system " nerwowy" to polecam siegnac po jej "Chłopców cynkowych" i " Czernobyl". Ale te książki potwierdzają, że autorka na prawdę warta Nobla. Pozdrawiam.