[203] Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender
28 kwietnia 2017Lubię kiedy książka zachęca mnie do stawiania pytań. Kiedy muszę się nad nią zastanowić, doszukiwać się ukrytych znaczeń, drugiego dna, przekazu. Teoretycznie tak działa literatura w ogóle, ale jeśli przyjrzeć się nowościom wydawniczym, to okazuje się, że niekoniecznie. To właśnie pytania były powodem, dla którego początek czytania Osobliwych i cudownych przypadków Avy Lavender był tak ekscytujący.
Ava urodziła się ze skrzydłami. Nikt nie wiedział dlaczego, zwłaszcza, że jej bliźniak ich nie miał. Nie były użyteczne, a za to sprawiały sporo kłopotów – Ava wyróżniała się i budziła zbyt duże zainteresowanie. Przez lata ukrywała się w rodzinnym domu, ale gdy dorosła zapragnęła wyjść do ludzi. Nie skończyło się to dobrze.
Wszystko byłoby fajnie, gdyby powyższe streszczenie odnosiło się do całej książki. Tylko że tak nie jest. Na początku czytamy potężną retrospekcję opowiadającą o losach przodków Avy. Retrospekcja ciągnie się przez jakieś pół książki. Jest ciekawa, bo i losy rodziny są interesujące. Tu przede wszystkim widać realizm magiczny, który naprawdę dobrze wkomponowano w treść – w pełni naturalnie, bez zgrzytów, niejasności, tłumaczenia. Problem w tym, że ostatecznie to nie ma znaczenia. Pojawiają się później do niej drobne nawiązania – duchy, które widzi matka bohaterki, rozmowy z nimi, udowodnienie, że magia istniała w rodzinie Avy od pokoleń. Tylko, że pół książki na przedstawienie tego to zdecydowanie za dużo. Retrospekcja jest przydługim stępem, który i tak niewiele wnosi do fabuły.
Ale nie żeby fabuła była jakaś wyjątkowa. Nie jest. Wszystko, co w dalszej części dotyczyło Avy i tak nie jest interesujące. Przeciwnie, bazuje na popularnych schematach powieści o dorastaniu: samotna dziewczyna, znajduje przyjaciółkę, zakochuje się, wymyka z domu i kończy się to źle. Właściwie tak można streścić wszystko, co dzieje się w drugiej części powieści, bo niewiele więcej tam jest.
Zastanawia mnie wątek magii w powieści, bo choć świetnie wkomponowany, to w zasadzie i dla niego nie widzę zastosowania. Owszem, nieco urozmaica wydarzenia, ale bez niego powieść byłaby taka sama i chyba nikt by nie zauważył jego zniknięcia. Skrzydła Avy równie dobrze mogłyby być po prostu nieśmiałością, toksyczną matką (bo taką z pewnością jest Viviane) i masą innych rzeczy, które też sprawiłyby, że dziewczyna unika kontaktów z ludźmi lub sprawiałyby, że te będą trudne. Bo Avy jest właśnie zwykłą dziewczyną z problemem, jaki ma wiele innych nastolatek, a same skrzydła ten obraz burzą i na siłę wprowadzają niesamowitość tam, gdzie jej nie ma.
Problem w tym, że bohaterów ogólnie nie przedstawiono dobrze. Brakuje im charakterów, są nijacy, papierowi. Czasem przyjmują schematyczne role (przyjaciółka Avy i chłopak, który się w niej kochał są po prostu żywcem wyjęci z setek innych młodzieżówek), kiedy indziej nawet nie to, są, bo są. A szkoda, bo wielu z nich miało potencjał. Na przykład Wilhemina ze swoją tajemną wiedzą ciekawi właściwie od pierwszego pojawienia się. Niestety, została zepchnięta na margines i nie odgrywa większej roli. Wyróżnia się tu jedynie Nathaniel, którego szaleństwo oddano naprawdę znakomicie.
Lubię powieści zachęcające do stawiania pytań, a pytania po co i do czego to zmierza są jednymi z najciekawszych, jakie można postawić sobie w trakcie lektury. Tylko że po jej zakończeniu fajnie byłoby znać odpowiedzi. Tymczasem w przypadku Osobliwych i cudownych… odpowiedzi nie ma, a pytania po co autorka coś wprowadza tylko się mnożą, a możliwe interpretacje, jakie przychodzą do głowy w trakcie i po lekturze są niesamowicie płytkie i słabe.
Swego czasu na blogach pojawiało się sporo recenzji tej książki, ale kompletnie mnie do niej nie ciągnęło. Jeżeli w powieści pojawiają się jakieś pytania, to MUSZĘ znać odpowiedź na nie, bo inaczej jestem niezwykle poirytowana. Do tego nie lubię wątków magicznych.
O tak, "Osobliwe i cudowny przypadki Avy Lavender" jeszcze rok temu okupowały blogi, a teraz wszystko przycichło. Sama fabuła jakoś nie za bardzo mnie kręci, jednak w wolnej chwili nie wykluczam, że po nią sięgnę 😉
Było o tym głośno, wszyscy uwielbiali – a ja prawdopodobnie miałabym podobne odczucia do Twoich, jeśli nie "gorsze". Dlatego mi na książce w żadnym razie nie zależy.
Było o tej książce bardzo głośno, mówiono o niej wszędzie, a ja… miałam po przeczytaniu mniej więcej takie odczucia jak Ty. Nie widzę, dlaczego jest uważana za tak genialną powieść, dla mnie jest zwyczajna, zbyt prosto napisana i w sumie taka… o niczym. :/
Mimo wielu negatywnych recenzji bo takowe się pojawiły – chcę dać tej książce szansę. Niezmiernie mnie do niej ciągnie.