[50] [Nie]żyli długo i szczęśliwie – „Jedyna”
2 stycznia 2015Liczba stron: 320
Nadszedł czas na zakończenie przygody z „Selekcją”. „Jedyna” to oficjalnie ostatni tom. Jak na razie, bo na Good Reads można znaleźć trochę informacji o planach Cass, a świadczą o czymś innym. Nie powiem, trochę przykro mi się zrobiło, gdy poznałam zakończenie tej historii, bo nie tego się spodziewałam… W każdym razie, zapraszam na dość ogólne wynurzenia, co mnie w serii najbardziej irytowało, najbardziej się podobało, a w tym tomie osiągnęło apogeum.
America dostała się do ścisłej elity czterech dziewcząt biorących udział w Eliminacjach. Nie oznacza to jeszcze, że jej szanse na wygraną są bardzo duże lub większe niż dotąd. Została w pałacu tylko dzięki kilku kłamstwom Maxona i uczuciu, którym ją darzy. Nienawidzona przez króla i samotna niewiele może zrobić, by przekonać do siebie księcia.
Od samego początku serii nie pasowało mi jedno – ataki rebeliantów. Napaść na pałac i to wielokrotna wydaje mi się co najmniej dziwna. Dziś taka napaść jest czymś nie do pomyślenia – obecnych przywódców państw strzeże się zbyt dobrze, by coś takiego mogło mieć miejsce. Ciężko mi uwierzyć, że lata i dwie wojny później ataki na pałac i stworzenie zagrożenia życia dla władców jest tak proste. Że system bezpieczeństwa jest niedostateczny, ochrona sobie nie radzi. I że w takich warunkach rodzina królewska ileś lat już przetrwała (ile tak właściwie?).
Problem wiarygodności opowiadanej historii, to coś, co rośnie z każdym kolejnym tomem. Jeszcze jeden aspekt mnie nurtuje – jak to możliwe, że Illea, w której obywatelom żyje się źle, są biedni, bliscy nędzy, każdego dnia boją się o przyszłość, jeszcze przetrwała? Jakim cudem nie ma tam wojen domowych czy choćby protestów? Pewnie, można zakazać zgromadzeń publicznych, posiadania broni, protestowania i wszelkich oporów wobec władzy, wprowadzić godzinę policyjną… Ale kurczę, nawet z Chin czy Rosji, rządzonych bardzo twardymi rękami, czasem dochodzą wiadomości o protestach i rosnącym niezadowoleniu. Illea ma tylko swoich rebeliantów, którzy za bardzo się nie starają.
Postacie są utrzymane konsekwentnie w stosunku do poprzedniego tomu. Mniej kłótni między Ami i Maxonem, co książce wychodzi na plus. Dziewczęta między sobą również się mniej kłócą, ba, potrafiły się nawet zaprzyjaźnić. Dużym zaskoczeniem jest postać Celeste, która jednak nie okazała się tak zła, jak Cass od początku nam sugerowała. W gruncie rzeczy jest całkiem sympatyczna, a motywy jej zachowania logiczne. Niestety, mamy nowy bardzo czarny, bez cienia dobrych stron charakter – króla. Częściowo jego zachowanie również można usprawiedliwić motywami, ale te nie do końca są logiczne – nie ma powodu, by rządzić tak twardą ręką. Za czasów pierwszego Illei takie były, ale obecnie rodzina królewska na tyle pewnie trzyma władzę, że mógłby sobie odpuścić. Zwłaszcza, że chyba nie jest do końca zły, o czym świadczy jego stosunek do żony. Kobiety z niskiej klasy, którą jednak zdecydował się poślubić.
W tym tomie po raz pierwszy pojawiło się sporo zwrotów akcji. Część z nich była kompletnie nie do przewidzenia, część można było częściowo przewidzieć, choć bez znajomości szczegółów. To wyszło książce na plus, choć i one były czasem naciągane. Zwłaszcza poznanie rebeliantów.
Sęk w tym, że wszystkie niedociągnięcia powieści widać dopiero później, po zakończeniu lektury. W jej trakcie czytelnik nad niczym się nie zastanawia, tylko leci przez kolejne strony ja burza, chcąc jak najszybciej poznać zakończenie historii, wiedzieć, co dalej będzie z Ami. Dopiero później zastanawia się i widzi wszystko, co jest w tej książce słabe. Właśnie dlatego seria „Selekcja” może zostać uznana za dobrą w określonych warunkach. Jest idealnym czytadłem na zabicie czasu, gdy człowiek chce się oderwać od poważniejszych myśli czy problemów. W takich okolicznościach sprawdza się idealnie i mogę z czystym sumieniem ją polecić. Będzie się też podobała wszystkim fanom romansów i osobom nie oczekującym wiele od książki. Pozostali powinni być ostrożni.