[40] Im dalej w las, tym ciemniej – „Scarlet”
19 października 2014Skoro drugi tom „Sagi księżycowej”stał sobie na półce, to wypadałoby go przeczytać – w zasadzie tak wyglądała moja motywacja, by sięgnąć po „Scarlet”. Jedyną motywacją by ją skończyć był fakt, że na tej nieszczęsnej półce nic innego, zdatnego do czytania, nie stało.
Kolejna okładka, którą łatwo zniszczyć… źródło |
W tym tomie akcję można poznawać z trzech perspektyw – dwóch znanych z poprzednich tomów i nowej, Scarlet. Losy wszystkich bohaterów wiążą się ze sobą dość luźno, choć na samym końcu dochodzi do spotkania dziewczyn. Cinder uciekła z więzienia w towarzystwie kapitana Thorne. Ukrywa się na kradzionym statku kosmicznym i pragnie spotkać się z Michele Benoit. Scarlet w towarzystwie Wilka udaje się do Paryża, by uwolnić z niewoli swoją babcię, wspomnianą Benoit. Kai dalej próbuje dogadać się z królową Lunarów i zapobiec wojnie. Gdzieś tam przewinęła się wzmianka o błękitnej gorączce, ale zdecydowanie zeszła na daleki plan.
źródło |
dużo gorsza. Leci takimi schematami, że po paru pierwszych stronach da się przewidzieć zakończenie. Postacie zachowują się w sposób irracjonalny i kompletnie nieprzemyślany. O ile takie zachowanie ze strony Scarlet nawet nie dziwi – od początku była kreowana na narwaną i lekkomyślną osobę, o tyle w przypadku Cinder, myślącej logicznie i dość bystrej jest już zaskakujące. Decyzje podejmowane przez cesarza też są co najmniej dziwne. Szczególnie ostatnia. Ogólna kreacja nowych bohaterów też jest typowa. Nieważne stare czy nowe posiadają określone cechy charakteru, stawiające je po określonej stronie stosunku dobro-zło i są strasznie typowe. Wilk był przez jakiś czas wyjątkiem i nie do końca potrafiłam zdefiniować, po której stronie jest. Stanowił najciekawszy element powieści, ale już się wszystko wyjaśniło i nie pozostawia złudzeń na przyszłość.
źródło |
Akcja rozwija się szybko. Niby fajnie, tylko że chwilami brakuje wyjaśnienia – w jednym rozdziale Cinder kombinuje jak wylądować na Ziemi, by nikt tego nie zauważył i uczy się wykorzystania swoich mocy w tym celu – nie wiedząc, czy robi dobrze – a w następnym jest już we Francji. I żadnej radości, że się udało, żadnej ulgi. Uznaje się to za fakt oczywisty. To już dalszy etap powieści, ale początek też za dobry nie był. Sama ucieczka z więzienia była naciągana – no na pewno nie narobiła hałasu, który by kogokolwiek zainteresował rozwalając ściany i sufity. Zwłaszcza tą pomyłką z piętrami, która pojawiła się tylko po to, by wprowadzić kapitana Thorne (a ten ma charakter innego kapitana, znanego z „Gwiezdnych wojen”…).
W recenzji „Cinder” nie wspominałam o niedoborze opisów, tu już muszę. O ile w pierwszym tomie sagi nie był to uszczerbek mocno psujący lekturę (ja za nimi nie przepadam), to tutaj już tak. Bardzo długo zastanawiałam się jak wyglądają postaci, otoczenie… Paradoksalnie, opisy które się pojawiały były zwykle mało istotne – postaci, która pojawia się tylko raz, miejsca do którego bohaterowie nie wrócą. W „Cinder” było też więcej opisów przeżyć wewnętrznych bohaterki. Tu znów tego zabrakło. Na dodatek pojawiło się wrażenie, że bohaterowie są płytcy, bo ich emocje i myśli ograniczają się do dwóch, trzech, niezbyt rozwiniętych.
Recenzja bierze udział w wyzwaniach: Czytam fantastykę, Przeczytam tyle, ile mam wzrostu.