[38] A wrony noszą kosztowne stroje – „Cienie śmierci”
16 września 2014Muszę się przyznać – kłamałam. Nie zrobiłam tego świadomie czy celowo, ale jednak jakoś tak wyszło. Przykro mi. Nie powinnam była pisać w recenzji poprzedniej części „Pieśni”, że zaczyna mnie nużyć, bo absolutnie tak nie jest. To znaczy, mogło się to odnosić do „Nawałnicy mieczy”, ale pierwsza część „Uczty dla wron” pozostawia już zdecydowanie inne wrażenie.
Narratorów, jak zwykle, jest kilku i większości są oni nowi. W „Cieniach śmierci” znów dochodzi wiele postaci, ale dla odmiany nie można powiedzieć, że człowiek zaczyna się gubić w gąszczu imion i tytułów – większość z nich została już przynajmniej wspomniana w poprzednich częściach. W tym tomie dostają swoje rozdziały czasem raz, czasem kilka razy. Wiele głównych postaci z poprzednich tomów traci na znaczeniu na rzecz nowych – i tak tym razem nie spotkamy narracji Johna Snow czy Tyriona, ale z to Cersei ma kilka rozdziałów. Nieco pomijane dotąd Żelazne Wyspy wybierają swojego króla, co jest jednym z najważniejszych punktów tego tomu i poznajemy go z paru nowych perspektyw – Proroka i Ashy. Szczególnie postać Ashy i jej podejście przypadły mi do gustu, dziewczyna dołącza do grona moich ulubionych postaci z tej serii.
Spiski i intrygi dotąd były obecne w „Pieśni”, jednakże dopiero w tym tomie zaczęły rozkwitać i szerzą się na niemal każdej stronie. Pragnienie władzy jest normą i dążą do niej prawie wszyscy. Szczególnie na tym tle wybijają się królowa Cersei i księżniczka Arianne. O ile działania tej pierwszej są nieudolne, o tyle druga miała spore szanse osiągnąć swój cel. Nie zdziwię się nawet, jeśli to jeszcze rzeczywiście nastąpi. Z kolei królowa regentka budzi jedynie litość. Tak bardzo pragnie władzy, tak bardzo chce pozbyć się Margarey i tak bardzo odrzuca wszystkie rozsądne rady, że to nie może wyjść jej na dobre. Zbytnio też daje się ponosić emocjom i osobistym animozjom, aby sprawowanie przez nią władzy mogło trwać długo lub by rzeczywiście została zapamiętana jako osoba ważniejsza od Tywina. Szkoda, bo słyszałam, że wielu osobom podobały się rozdziały z jej punktu widzenia. Niestety, mnie trochę zawiodły i zaczęły przekonywać, że Cersei jest idiotką.
Niewielu rycerzy z prawdziwego zdarzenia w taj sadze można znaleźć. Zabawne, że wśród nich wszystkich najbardziej rycerski jest niby rycerz i to na dodatek kobieta – Brienne. Ze swoim niby giermkiem, spotkanym po drodze, są uosobieniem honoru i wierności. Czymś, czego o większości rycerzy i szlachetnie urodzonych w Westeros powiedzieć nie można. Nie powiem, miło by było zobaczyć, jak spełnia swoją przysięgę i zapewnia dziewczynkom bezpieczeństwo. Niestety, zważywszy na to gdzie Starkówny są i co robią nie wydaje się to specjalnie prawdopodobne. Czemuś jednak muszą służyć rozdziały jej poświęcone, więc czekam na to, co się dalej wydarzy.
Podobało mi się zakończenie „Nawałnicy mieczy” i mówiłam, że w epilogu pojawiła się interesująca postać. Trochę rozczarowało mnie to, że w tej części jej nie zastałam. Spodziewałam się tego, zwłaszcza widząc tytuł – „Cienie śmierci” – kurczę, żadna inna postać, żadne inne wydarzenie tak bardzo nie psują do tego tytułu jak ona! Z drugiej strony „Cieni śmierci” jest tu pełno, objawiają się w każdym ruchu i słowie pozostałych przy życiu.
Ogólnie rzecz ujmując, pierwszy tom „Uczty dla wron” bardzo mi się podoba i z nieco zepsutego przez „Nawałnicę” wrażenia o sadze jest bardzo miłym zaskoczeniem. Żałuję, że „Sieć spisków” jeszcze nie trafiła na moją półkę i prawdopodobnie będę musiała trochę poczekać, aż znajdzie się w Książnicy.
Recenzja bierze udział w wyzwaniach: Czytam fantastykę, Przeczytam tyle, ile mam wzrostu.