[7] Ostatnia potyczka – Pendragon 10
3 września 2013Tytuł: Pendragon: Żołnierze Halli
Tytuł oryginału: Pendragon. The Soliders of Halla
Autor: Donald James MacHale
Wydawnictwo: Rebis
Rok wydania: 2012
Kolejna seria, którą czytać zaczęłam dawno temu, a ostatni tom dopiero teraz wpadł mi w łapki. Tym razem mowa o cyklu „Pendragon”, którego końcową częścią są „Żołnierze Halli”. W sumie nic dziwnego, że przerwa w czytaniu była dość długa, gdyż jest to jedna z serii, które czytam niemal od roku, w którym ukazało się pierwsze tłumaczenie do tego, w którym pojawiło się tłumaczenie ostatniego tomu.
Na samym początku powiem o tym, co rzuciło mi się w oczy, a co nie ma nic wspólnego z fabułą, bohaterami i tym podobnymi. Wydawnictwo Media Rodzina jest spore i dość znane, choćby za sprawą „Harry’ego Pottera”, który został tam wydany. Można przypuszczać, że ma profesjonalne podejście do książek, tymczasem tekst jest niedopracowany. Zgrzytałam zębami widząc posklejane słowa lub przeciwnie, spacje w miejscach bardzo nieodpowiednich. Rzadko spotykana rzecz w książkach, nawet jeśli czyta się utwory niszowych lub krwiopijnych wydawnictw typu „Nova Res”, „Harlequin”(nacięłam się na „Blond Gejszę”, oj nacięłam…).
Żale względem wydawnictwa wylane, więc przechodzimy do ciekawszego tematu – książki jako takiej. W ostatnim tomie Boby i reszta Wędrowców dowiaduje się kim naprawdę są, kim jest Saint Dane, co to Solara… W skrócie – wszystkiego, co dotąd ich nurtowało lub zaczęło w trakcie wyjaśnienia. Nie są to proste do przyjęcia fakty, więc autor powtarza je kilkakrotnie. Niepotrzebnie, ale dodaje to wiarygodności niedowierzaniu bohaterów i ich zagubieniu. W sumie niedowierzaniu i zagubieniu Pendragona, bo reszta bohaterów jakoś znika w tym wszystkim. Są, odgrywają większą lub mniejszą rolę, niektórzy pojawiają się tylko na chwilę, ale odczucia poznajemy tylko Boby’ego, nieco Courtney i Marka. Tych odczuć i refleksji trochę brakuje, ale fakty do przyjęcia stoją na naprawdę wysokim poziomie. Nic nie zdradzam, zachęcam do przeczytania.
Ostatnia część mówi wyłącznie o walce, która być może już na początku była stracona. Bohaterowie mierzą się z niemożliwym – cała przyszłość Solary zależy od tego, czy uda im się ocalić od zagłady Trzecią Ziemię. Nie ma lekko, to nie jedyne zadanie. Aby ocalić ostatnią strefę trzeba odnaleźć i uratować Wygnańców z Drugiej Ziemi – jakoś tak się złożyło, że są jedyną siłą, utrzymującą Solarę przy życiu. Tylko oni mają zdolność tworzenia, myślą, mają poglądy etc, etc. Smutne, ale nawet w bardzo zmanipulowanym społeczeństwie stojącym w obliczu zagłady wydaje się niemożliwe. Rany, w czasie wojny tworzono. W czasie pandemii też. Myślano. Rozwijała się nauka. Przyszedł Saint Dane i koniec. Rozumiem, Wybrańcy już myśleć za bardzo nie musieli – wszystko robiono za nich, ale byli też zwykli ludzie. Odsunięci od normalnego życia, kryjący się po mątach i harujący od świtu do zmierzchu. Różnie, zależy od strefy. Ale coś jednak mogli zrobić, prawda? Wymyślić jak sobie pomóc, jak stawić opór, jak walczyć…
Co lubimy w cyklu o Pendragonie? Tak jest, zwroty akcji. Są. Chwilami o porządne sto osiemdziesiąt stopni. Zaskakują, zwalają z nóg, a gdy człowiek już ochłonie, to pojawiają się kolejne. Nie ma zmiłuj, akcja nie zwalnia nawet na chwilę. Bohaterowie są w fatalnej sytuacji, a gdy ta się poprawia, stawiają wszystko na jedną kartę – albo będzie dobrze na stałe, albo całkiem źle. Albo wóz, albo przewóz.
Spragnieni potyczek słownych między Boby’m i Saint Dane’m? Bardzo proszę, są. Ba, jest i jedna Saint Dane’a i Nevy. A może ktoś chce poczytać o kolejnej bójce między tymi dwoma panami? Ależ proszę, też jest. Równie paskudna jak ta na Zaada.
Humor? Zawsze można liczyć na głupie żarty Pendragona. Nie każdego bawią, no ale…
Mądrość? Dość oklepana, nic odkrywczego – pokazuje jak ważna jest wolna wola, możliwość wyboru, że w każdym jest dobro, które należy odkryć. Wszystko to, co było znane od wieków, tutaj jest pokazane po raz kolejny. W niezbyt odkrywczy sposób. To taka oczywistość, coś, o czym niby od zawsze się wie, ale jednak nie zaszkodzi przypomnieć na wszelki wypadek. Tylko że powtarzanie tego samego w jednym tomie po kilka/kilkanaście razy to już gruba przesada, a tak niestety jest.
Podsumować można w kilku słowach – ostatni Pendragon ma w sobie bardzo dużo dobra znanego z poprzednich tomów, ale pojawiło się też parę rzeczy, które psują wrażenie, choćby powtarzanie tego samego po kilka razy. Nie ulega wątpliwości, że jest to ciekawa książka i zakończenie jest przyjemne. W sumie nawet końcówką MacHale zaskoczył… Nie jest gorsza od poprzedniczek, ale też nie lepsza.