[3] Lojalność i poświęcenie – „Achaja” II

8 sierpnia 2013 0 przez Aleksandra
Recenzja bierze udział w wyzwaniach: Czytajmy polską fantastykę i Czytam fantastykę.
 
Tytuł: Achaja, tom II
Autor: Andrzej Ziemiański
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok wydania: 2003
Liczba stron: 560
Niezwykle rzadko zdarza się, że czytam kilka tomów jakiejś serii/książki pod rząd. Zwykle mija trochę czasu, nim biorę się za kolejny, ba, nierzadko czytanie zaczynam od któregoś ze środkowych bądź ostatniej części. Uroki korzystania z bibliotek. Tym razem zdarzył się swego rodzaju cud i wszystkie trzy części „Achai” udało mi się wypożyczyć naraz, stąd też dzisiejsza recenzja tomu drugiego. Ostatni też niebawem zrecenzuję, bowiem jestem już w trakcie czytania.

achaja tom II
Drugi tom zaczął się dość zwyczajnie Achaja trafia do Arkach, szuka spokoju na jakiejś zapomnianej przez bogów wiosce, gdzie oczywiście świetnie jej się powodzi, bo jakże to, ona mogłaby nie dać rady? Motyw dość typowy, powtarzany wielokrotnie w literaturze. Dostała się do wojska, oczywiście przypadkiem i robi w nim karierę, nawet zostaje (ponownie) księżniczką. No a jak! Jest podziwiana przez niemal wszystkich, których spotyka za swą waleczność i urodę, potem zaczyna budzić w ludziach strach. Można by powiedzieć, że świeci wspaniałością na kilometr.

Dobra, koniec z mało wyszukanym nabijaniem się z idealnej głównej bohaterki. Były fragmenty, przy których miałam ochotę odłożyć książkę i iść następnego dnia do biblioteki, by ją oddać. Choćby walka z Virionem, choćby nieszczęsne „skocenie”, które uznałam za zdecydowaną przesadę. Nosz, kurczaki, wiem, że wyobraźnia to świętość. Wiem, że warto z niej korzystać. I wiem, że to na pewno nieoczekiwany zwrot akcji, zaskoczenie dla wszystkich. Niemal każdy z poradników dla początkujących pisarzy twierdziłby, że pomysł był świetny. Tylko… Ziemiański nie jest początkującym pisarzem. A ja, czytelniczka, zastanawiam się po co to było? Po co robić z głównej bohaterki dosłownie potwora, pół-człowieka, pół-kota? Może i pomogło to w wybrnięciu z sytuacji z powstaniem szlaku w Wielkim Lesie, ale motyw na tyle przesadzony, że nie mogłam powstrzymać się od śmiechu, gdy o tym czytałam. Tu rzeczywiście odłożyłam książkę i stwierdziłam, iż lepiej poczytać coś innego (trafiło na: klik). Scen walk nie będę komentować, zwłaszcza gdy walczy sama Achaja – wybaczcie, dalej nie rozumiem, czemu Jurand ze Spychowa chodzi w spódnicy.

Dobrze, skoro wspomniałam o dalszym idealizowaniu wspaniałej księżniczki, marudziłam trochę, co mi się nie podoba, to wypadałoby wspomnieć o tym, co jest dobre i co sprawia, że tom drugi jest lepszy od pierwszego. Achaja w wojsku zawiera nowe znajomości. Dziewczyny z jej oddziału z początku odnoszą się do niej niechętnie, jednakże później się zaprzyjaźniają. Postawa pań żołnierz, ich zachowanie względem siebie, oddanie robi wrażenie. Wiedzą, że prawdopodobnie wiele z nich wkrótce zginie, ale w pewien sposób chronią się nawzajem. Nawet znęcanie się nad dziewczynami, które dzień przed bitwą do nich dołączyły, było oznaką swego rodzaju troski. Przyjaźń, walka za Arkach przywróciły mi wiarę, że „Achaja” to nie tylko dekadencki bełkot, ale i coś więcej – książka z jakąś ideą. Widać w niej swego rodzaju patriotyzm i lojalność dziewczyn wobec siebie. Żegnają się przed bitwami, wiedzą, że prawdopodobnie nie spotkają się więcej w pełnym składzie, ale są przyjaciółkami. Pomagają sobie.

Można zauważyć swego rodzaju przemianę w Achai, która mimo wszystko zaskarbiła sobie u mnie swego rodzaju szacunek. W końcu odnalazła cel, nie żyje już po nic, kurczowo trzymając się świata nie wiadomo po co. Zaczęła dostrzegać coś więcej niż otaczające ją zło i beznadziejny los – na świecie jest coś, po co warto żyć. Odważnie stanęła w obronie królestwa Arkach, choć nie była to naprawdę jej ojczyzna. Odnalazła swój nowy dom i postawiła sobie za cel bronić go. Tylko dzięki temu zyskała przyjaźń dziewczyn, z którymi służyła, tylko dlatego przekonała do siebie młodą czarownicę i tylko dlatego dotarła tak daleko. Achaja pokazuje, że potrafi się poświęcić dla swojej nowej ojczyzny, zrobi dla niej niemal wszystko.

Mereditha prawie nie było, co niezwykle mnie cieszy – nie ma dysput na temat dobra i zła ze sługą tego ostatniego, nie ma nudy. Choć jeden fragment o nim, właściwie końcówka zaciekawił mnie – zawiera jawne odwołanie do naszego świata. Rzuca to nowe światło na Ziemców i tę ich zwierzęcość, zmusza do zastanowienia, czy autor mówiąc o nich, nie pisał czasem o nas.

Chciałam więcej Zaana i Siriusa, dostałam mniej. Trudno, jakoś przeboleję. Dalej knują, choć główna intryga wyszła na jaw. Doprowadziło to do niezwykłego obrotu spraw, ale nie będę o tym pisać – czytajcie, czytajcie, warto. Ciekawą sprawą jest ewolucja tych postaci. Zaan stał się jeszcze bardziej nieczuły. W pierwszym tomie określił się jako „amoralnego skurwysyna”. Rzeczywiście, teraz nim jest. I zaczyna budzić we wszystkich postrach, Wielki Książę Orion bardzo go ceni i uważa za jedną z najważniejszych osób w państwie… Czyżby zaczynał pod względem idealności przypominać główną bohaterkę? Nawet własną słabość bez większego problemu przezwycięża. Z kolei Sirius zmądrzał, nabrał ogłady i… Moralności. Doprawdy, dopiero teraz stanowią niezwykłą parę. Zastanawiam się, do czego dojdą i czy w końcu „książę” postanowi zostawić Zaana samemu sobie i odmówić mu poparcia? Wątpię, ale zobaczymy.

Ten tom nie przeszedł kompletnej, zdecydowanej rewolucji i nie stał się o niebo lepszy. Mimo to jakość książki podniosła się w stosunku do swojej poprzedniczki i czyta się o wiele lepiej. Nadal pojawia się humor i nadmiar wulgaryzmów. Postacie nadal są idealizowane, ale pojawiają się też sympatyczne i głupie (choćby sierżant Shha). Akcja wciąż rozwija się szybko, ale są wydarzenia niepotrzebne (skocenie). W skrócie – jest lepiej, ale nie idealnie. Może tom trzeci będzie jeszcze lepszy?

Ocena: 4,5/6

Recenzja ukazała się również na portalu Webook.pl