[43] Spójnie – „Pan Lodowego Ogrodu II”
23 listopada 2014Wyobraźcie sobie, że byliście człowiekiem, ale zamieniono Was w drzewo. Potem, nagle, znów jesteście człowiekiem – budzicie się nadzy, zziębnięci i niesamowicie zmęczeni w lesie na terytorium wroga. Część swoich rzeczy odnajdujecie wokół, ale brakuje tych najważniejszych – ubrań, broni. I najważniejsze – nie macie już supermocy, które dotąd ratowały Wam życie. Bez których nawet nie potraficie dogadać się z miejscowymi. A potem jeszcze zaczynacie widzieć wróżkę. Taką jak z bajek Disneya. A ona do Was mów. I klnie. W takiej sytuacji znalazł się Drakkainen na początku drugiego tomu „Pana Lodowego Ogrodu”.
źródło |
Zaczynając lekturę pierwszego tomu, trochę obawiałam się, że Drakkainen będzie przeidealizowany. Tym razem miałam inną obawę – że stanie się kompletnie niezaradny i zagubiony. Na szczęście ani jedno, ani drugie się nie sprawdziło. Drakkainen jest poprowadzony konsekwentnie – jako twardo stąpający po ziemi, pewny siebie i zaradny człowiek. To jego twarde stąpanie po ziemi czasem jest zaskakujące i jakby nie na miejscu – nie jest w stanie uwierzyć w magię, choć wie o niej, wdział jej efekty, później sam uczy się Pieśni. Mimo to nie akceptuje jej istnienia.
Fabularnie książka jest dobra, ale nieco słabsza od poprzedniej części. Rozdziały poświęcone Drakkainenowi stanowią jakby drugi wstęp do powieści – Grzędowicz pokazuj nam, jak mężczyzna się uczy, jak poznaje na nowo Midgaard. Pojawiają się postacie i wydarzenia znane z pierwszego tomu, ale cały świat jest jakby wprowadzany na nowo, z nowymi informacjami i szczegółami. Dodatkowo książka jest praktycznie o chodzeniu – Vuko idzie tu i załatwia to, by iść dalej tam i załatwić coś. Wszystko fajnie, ale nagła teleportacja pod koniec książki, by już nie chodzić, jest nieco zaskakująca i wydaje się, że coś zostało skrócone, pominięte, zaburzona jest ciągłość. Zwłaszcza, że to wydarzenie i cel teleportacji można spokojnie pominąć, bo nic wnoszą, zapychają tylko kolejne strony.
Vuko zapomniał również o pewnym szczególe – nie jeden naukowiec z stacji Midgaard zaginął. Było ich kilku. Tymczasem nasz bohater skupia się na strasznym Pieśniarzu, a resztę olewa. Jasne, bo po co ich szukać. Rozumiem, że van Drake jest największym zagrożeniem i należy się go szybko pozbyć, ale w całym tomie nie ma nawet najmniejszej wzmianki o pozostałych. Nawet o nich nie pomyślał.
No, ale Vuko nie jest jedynym głównym bohaterem powieści. Jest jeszcze Filar, cesarz Amitraju. Nadal ucieka przed nowym reżimem i ludźmi Pramatki. Spotyka swoich krajan, zdobywa nowych towarzyszy podróży. Udaje mu się wyjść cało z naprawdę patowych sytuacji, ale w końcu trafia do niewoli. Jego losy dalej niespecjalnie nadają się do opisania – cały czas ucieka. Na drodze ma miejsce kilka ciekawych wydarzeń, a sam cesarz jest również bardzo sympatyczną postacią, w związku z czym ciężko mu nie kibicować. Jego historia posuwa się na przód, czego nie można powiedzieć o historii Drakkainena.
Ten tom jest słabszy niż pierwszy, ale nadal jest perfekcyjnie dopracowany pod kątem logiki, konsekwencji i przedstawienia świata. Wszystko jest spójne, zachowany jest ciąg przyczynowo-skutkowy. Pod tym względem nie ma się do czego przyczepić, co jest bardzo dużym plusem – ten tom ma w końcu ponad 600 stron, poprzedni też bardzo dużo. Książka jest bardzo dopracowana i mimo, że słabsza, to dalej z przyjemnością sięgnę po kolejny tom – zakończenie jest interesujące i zapowiada, że kolejny tom będzie ciekawszy.
Recenzja bierze udział w wyzwaniach: Czytam fantastykę, Przeczytam tyle, ile mam wzrostu.
Komentarze mile widziane.