[83] „Origin”
26 sierpnia 2015Rok wydania: 2015
W recenzji poprzedniego tomu pisałam, że akcja zwolniła, ale zakończenie zapowiada sporo dynamizmu w kolejnym. Właściwie nie pomyliłam się za bardzo, jedynie określenie „sporo” wydaje się zbytnim eufemizmem.
Po dramatycznych wydarzeniach w Mount Weather Katy jest przetrzymywana w jednym z ośrodków Dedalusa. Deamon, jak to on, nie może pozwolić na to, by przebywała tam zbyt długo i rusza na pomoc. Nie wie jednak gdzie dokładnie dziewczyna jest, więc aby pomóc musi dać się złapać.
W tym tomie rozwiewa się wiele tajemnic dotyczących Dedalusa – co to za organizacja, czym się zajmuje. Stosują wiele kontrowersyjnych metod działania, przy opisie których często zgrzytałam zębami, ale ostatecznie nie jestem pewna, czy rzeczywiście są tak skrajnie źli. Armentrout nieźle namieszała przedstawiając niektóre z ich celów i mimo dość jednoznacznej oceny ze strony Deamona i Katy, niełatwo mi określić po której stronie stoją – poza tym, że przede wszystkim chcą dobrze dla ludzi. Takie przedstawienie organizacji w odcieniach szarości, jako ciężkiej do zakwalifikowania, bardzo mi odpowiada. Dodatkowo wszystko komplikuje i sprawia, że książka jest tym ciekawsza.
Zwrotów akcji w poprzednim tomie było mniej, ale za to „Origin” jest nimi wypełniony. Pojawiają się co kilka stron, a akcja nabrała rekordowego dotąd tempa. Wiele wprowadzonych wątków jest już znanych z innych powieści lub filmów o kosmitach, ale ich wprowadzenia tutaj się nie spodziewałam, podobnie jak zakończenia innych. Zresztą samego zakończenia tomu też nie potrafiłam przewidzieć.
Kwestie denerwujące pojawiły się dwie. Po pierwsze narracja z perspektywy Deamona – niestety, ale stracił w moich oczach wiele uroku. Stał się zbyt uczuciowy, czasem zbyt irytujący. To szczególnie widać było na pierwszych stronach, później już było lepiej. Nie pasowało to do niego tym bardziej, gdy jego zachowanie skontrastowało się ze spokojną i wyważoną Katy. Chwilami czytając jego przemyślenia miałam wrażenie, że Armentrout zaczyna go parodiować.
Druga kwestia to sceny, w których główni bohaterowie zostawali sam na sam lub mogli się w takiej sytuacji znaleźć. Chwilami miałam wrażenie, że niewola i omówienie planu ucieczki są mniej ważne niż to, że mogą się całować. Na szczęście i takich fragmentów było stosunkowo niewiele – zarówno relacje miedzy bohaterami jaki i wątek ich miłości w tym tomie nie są najważniejsze. Na pierwszy plan wychodzi Deadalus i to, jak działa oraz przed czym ostrzega.
„Origin” mimo paru wad jest moim ulubionym tomem z serii. Dzieje się w nim o wiele więcej niż dotychczas, a wydarzenia są coraz mniej sztampowe. Pojawiło się kilka nowych wątków, o których jednak wspominać nie będę, niech pozostaną tajemnicą – nie zamierzam psuć Wam zabawy. Powiem tylko na zakończenie, że seria już naprawdę niewiele ma wspólnego z klasycznym paranormal romance (ile razy pisałam to o tej serii?), staje się za to kawałkiem dobrej, wielowątkowej fantastyki.