Pyrkon 2016
12 kwietnia 2016Przyznam, że nadal zastanawiam się, jak ocenić tegoroczny Pyrkon, bo zafundował mi naprawdę sporą mieszankę emocji – od prawdziwej i naprawdę dużej radości przez lekką irytację i naprawdę dużą złość.
Zacznijmy od tego, że Pyrkon 2016 będę kojarzyła z kolejkami, które ciągnęły się absolutnie wszędzie. Ta do kasy, w której spędziłam godzinę jeszcze mnie nie ruszyła, bo tego się spodziewałam – nie mogło być inaczej, skoro przyjechaliśmy w piątek po południu. W piątek zresztą większych kolejek nie było chyba nigdzie, bo ludzie dopiero się zjeżdżali. Sobota to za to był armagedon. Nie dostałam się na większość prelekcji, które planowałam choć grzecznie stałam w kolejce godzinę wcześniej. Kolejce, którą jak się okazało czasami zlewali wszyscy, łącznie z gżdaczami wpuszczającymi do sal – w końcu co za różnica, czy stałeś w kolejce, czy dopiero ogarnąłeś, że chcesz dostać się do sali i robisz to z boku, przechodząc pod linką? Gżdacz i tak nic ci nie powie, chociaż widzi… To były te momenty, kiedy trochę się irytowałam. Trochę, bo jednak na konwencie zajęć nie brakuje i nawet zwykłe przejście się po terenie MTP jest ciekawe, a kolejkach też można poznać ciekawych ludzi i czas się nie dłuży. Nawet tak aspołeczna osoba jak ja mogła trochę porozmawiać z nieznajomymi.
Co wywołało złość? W sobotę wieczorem w sali naukowej odbywała się prelekcja Seksualność w średniowieczu. Byłam na wcześniejszej i chciałam zostać na tej, niestety organizatorzy postanowili wyrzucić obecnych w sali. Tak po prostu, bo inni też chcą się dostać na jakąś prelekcję. No fajnie, ale ci inni mieli takie samo prawo się tam dostać jak ja. Jeszcze rozumiem, gdyby po każdej prelekcji pilnowano, by uczestnicy opuszczali sale prelekcyjne, ale była to jedyna taka sytuacja, a tłumaczenie organizatorów jakoś do mnie nie przemawia.
Narzekam, ale w ogólnym rozrachunku Pyrkon naprawdę mi się podobał. Atmosfera konwentu jest czymś absolutnie niesamowitym i nie do opisania. Takie masy pozytywnych ludzi, często świetnie przebranych i ilość uśmiechów dookoła, sprawiają, że naprawdę trudno złościć się dłużej na cokolwiek, nie da się też pamiętać o codziennych problemach. Właściwie szara codzienność schodzi na dalszy plan i wcale się o niej nie myśli. Bo jak, skoro stoi się w kolejce obok Gandalfa, Kylo Ren (ciekawe czy ktoś policzył, ilu Renów w tym roku było…) właśnie kłóci się z dziadkiem a Cho poprawia witki w miotle?
Prelekcje, na które udało mi się dostać w większości były świetne. Pojawiło się kilka gorzej poprowadzonych, ale to raczej za sprawą uczestników – niektórzy nie potrafią zrozumieć, że pytania zadaje się na końcu zamiast wchodzić w słowo, mają też tendencję do kłócenia się i nie słuchania odpowiedzi. Na szczęście to naprawdę rzadkie przypadki. Sporo się dowiedziałam, pośmiałam się trochę, a ilość książek, filmów i seriali, które absolutnie muszę poznać jest dla mnie jeszcze nie znana – spisałam wszystkie, część widzicie na zdjęciu wyżej, a wiele jest i z drugiej strony… Szkoda, że w pakiecie nie było kilku dodatkowych godzin do doby.
W hali wystawców spędziłam kilka godzin. Nie pod rząd, ale wracałam tam kilka razy nacieszyć oczy pięknymi różnościami – biżuterią, koszulkami z ciekawymi nadrukami, pudełkami, przypinkami i różnymi dziwnymi rzeczami. Wiele z nich się powtarzało, ale było też kilka zachwycających perełek. Na przykład płócienna torba, którą sobie przywiozłam – widać ją na zdjęciu.
Było trochę minusów, nie da się ukryć. Organizacja trochę szwankowała, ale w tej chwili Pyrkon podobno jest jedną z największych imprez tego typu w Europie (gdzieś nawet słyszałam, że największą, ale nie mam źródła), więc sporo można wybaczyć. Zwłaszcza, że ostatecznie było bardzo fajnie i smutno mi się zrobiło, kiedy wyjeżdżałam. Naprawdę długo przyjdzie mi czekać na powtórkę tak dobrej zabawy, ale myślę, że za rok wrócę. Wcześniej może trafię jeszcze na jakiś inny konwent…