[Do zobaczenia] High-Rise
9 lipca 2016Pierwsze opinie po festiwalach, zarys fabuły i fakt, że w głównej roli obsadzony został Tom Hiddleston, to jak dla mnie dostateczne powody, by jeszcze przed premierą mieć ochotę na obejrzenie filmu i tak było w przypadku High-Rise. Jak łatwo się domyślić oczekiwania miałam spore, ale czy zostały zaspokojone?
Fabuła filmu, opartego na książce Ballarda, zaczyna się w momencie kiedy psychiatra, doktor Laing (Tom Hiddleston), wprowadza się do luksusowego i samowystarczalnego wieżowca. Miejsce, które początkowo wydaje się wspaniałe, szybko okazuje się narażonym na awarie energetyczne polem walk klasowych.
Film nie jest prosty, choć chwilami sprawia takie wrażenie. Sama historia ma dość mocne, ale łatwe do odczytania przesłanie, jednak jest ono tylko wierzchołkiem góry lodowej ukrytej w filmie. Reszty nie da się dojrzeć bez poświęcania filmowi pełnej uwagi i stałego skupienia – jest bardzo dużo scen, elementów scenografii i wypowiedzi przesyconych dwuznacznościami i symbolizmem. Myślę, że można spokojnie założyć, że każda scena ma swoje drugie dno, co utrudnia odbiór filmu, a nie zwrócenie na nie uwagi, sprawia, że film staje się nużący – pozornie historia jest jedną z wielu takich samych i tylko te ukryte znaczenia sprawiają, że High-Rise się wyróżnia.
High-Rise ogląda się właściwie bez emocji. Nie dają do nich powodu ani bohaterowie, do których nie czuje się absolutnie nic (no, może chwilami odrazę), ani poszczególne wydarzenia. Są dość przewidywalne, od początku wiadomo do czego dąży film – już na wstępie widzimy zniszczony wieżowiec. To sprawia wrażenie, że wszystko jest w jakiś sposób oderwane od rzeczywistości, a bohaterowie odgrywają określone role. To nie jest zarzut pod względem umiejętności aktorskich, bo te w przypadku wszystkich stoją na naprawdę wysokim poziomie. Film po prostu wydaje się być przedstawieniem eksperymentu, którego efekt jest znany, ale przyczyn wystąpienia szuka się przez powtórzenie sytuacji, które doprowadziły do katastrofy.
Film przyciąga uwagę fantastycznymi ujęciami – często przebarwionymi, szybkimi i mechanicznymi. Doskonale wpisują się w wizję lat 70., ale i po porostu cieszą oko pięknem.
High-Rise nie jest filmem do obejrzenia. To film do zrozumienia, do analizowania. Nie nadaje się na wieczór jako rozrywkowy, bo chwilami jest bardzo ciężki. Zapoznać się jednak warto, bo daje do myślenia.