[154] Szklany miecz
11 lipca 2016Czerwoną królową czytałam pod koniec kwietnia i zaraz po niej zaczęłam czytać Szklany miecz. To zaskakujące, ale skończyłam go czytać dopiero pod koniec czerwca i to nie z powodu braku czasu. Po prostu książka tak niesamowicie mnie męczyła i irytowała, że szukałam każdego pretekstu, by jej nie czytać. Dlaczego? Zobaczycie!
Mare w Czerwonej królowej nie była zbyt interesującą i inteligentną postacią, ale nie była tak irytująca jak w Szklanym mieczu. Jej ciągłe użalanie się nad sobą i powtarzanie, że nikogo nie jest pewna, nikomu nie może ufać a każdy może zdradzić każdego bardzo szybko stało się nudne i irytujące, a ciągnęło się przez 3/4 książki. Powtarzane co chwilę sprawiało, że miałam deja vu i wrażenie, że ani trochę nie posuwam się na przód w czytaniu. Rozumiem, złość i strach, które po wydarzeniach z poprzedniego tomu są czymś naturalnym, ale bez przesady! Głowna bohaterka przecież może mieć jakieś inne ysy charakterystyczne poza tym jednym i myśleć o czymś innym, a nie być tak monotematyczna. Zwłaszcza, że powodów do myślenia jest dużo. Szuka Nowych, ale co dalej? Nie wiadomo, przecież Mare nie będzie nad takimi rzeczami myślała…
Zresztą, nikt inny też nie. Decyzje o wszystkim podejmuje Mare, nie zawsze są one racjonale i nawet jeśli którychś z bohaterów widzi brak logiki, to i tak niczego to nie zmieni. Mare podjęła decyzję, musi tak być. Ja rozumiem, że jako pierwsza z Nowych, mająca listę kolejnych stała się ważna, ale osadzenie jej w roli przywódczyni rebelii nie ma najmniejszego sensu. Dziewczyna nie wie co robi, nie myśli, nie ma doświadczenia i widać to na każdym kroku. Jest to tym śmieszniejsze, że przy boku ma osoby bardziej doświadczone, które są bierne…
Ale logika to nie jest mocna strona Szklanego miecza. Już pomijając fakt takich cudów jak lot z kilku pięter w dół przez podłogi czy obsadzenie Mare w roli przywódczyni, dowiadujemy się, że Nowi giną tylko wtedy, gdy Maven jest w ich mieście. Nie może przecież wysłać wojsk do odpowiednich miejscowości, żeby się ich pozbyli, bo… Bo nie wiem, ale najwyraźniej nie może. Teoretycznie można to tłumaczyć chęcią zostawiania listów lub utrzymania tajemnicy, ale: nie morduje osobiście, listu też nie musi sam zostawiać… To tylko przykład, bo naprawdę wiele wydarzeń, decyzji i przemyśleń nie ma sensu.
Prawdę mówiąc nie mam ochoty pisać na temat charakterów postaci, bo właściwie można to podsumować prostym stwierdzeniem „nie ma ich”. Dość okropne, zważywszy, że postaci pojawia się naprawdę dużo – starych, nowych. Autorka poświęca im niewiele uwagi, zupełnie jakby wystarczyło określić rasę i ewentualne umiejętności, a nic innego nie miało znaczenia. Nie poznajemy nikogo poza Mare i choć rozumiem, że narracja jest z jej punktu widzenia, a jest ona egocentryczką nie zwracającą uwagi na innych, to jednak jakieś informacje można by podać.
O kreacji świata też nie ma co mówić, bo, podobnie jak był w przypadku pierwszego tomu, nie można mówić o czymś czego nie ma. Czerwona królowa podawała jakieś szczątkowe informacje, tutaj, choć postacie podróżują wiele, nie ma nawet takich. Była okazja poznać szczegóły strukturalne rebelii, ale jak łatwo się domyślić, Aveyard ich nie przybliżyła. Można było napisać coś o różnicach kulturowych między państwami, ale ponownie: nie zrobiono tego. A pretekstów było wiele, tylko po co, skoro zamiast tego Mare mogła jęczeć…
To nie tak, że Szklany miecz ma same minusy. Interesująco wypada spojrzenie na rebelię – nie tylko z „właściwej” strony Czerwonych, ale i Nowych oraz Srebrnych. Aveyard doskonale ukazała okrucieństwo wojny, podważyła też sensowność planowanego przewrotu, pokazując, że tylko tyran może się zmienić. To interesujące i rzadko spotykane rozwiązanie, szkoda tylko, że ginie wśród tak wielu elementów słabych.
Czerwona królowa nie była dobra, ale Szklany miecz pokonał ją pod każdym względem. Niestety, tym razem negatywnie. Nie polecam, szkoda czasu.