[304] Artesan ognia
4 maja 2019Już na początku stanęłam przed wyzwaniem, jak opisać tę książkę. To trudne, ponieważ brakuje jej sensownie poprowadzonej fabuły. Niby są jakieś najważniejsze wydarzenia, ale ich połączenie to po prostu odlot, nic nie składa się w sensowną całość o jasnej linii fabularnej. Główną bohaterkę poznajemy, gdy opuszcza dom rodzinny, zastanawia się przy tym, czy naprawdę robi to na zawsze. Całość utrzymana jest w klimacie, jakby nikt jej tam nie chciał – aż zaczęłam się zastanawiać, co tak złego zrobiła, że najwyraźniej została wyrzucona. Okazało się jednak, że odeszła z własnej woli i najwyraźniej bardzo o tym marzyła. Po odejściu żyła sobie spokojnie w jakiejś mieścinie do czasu, aż została ranna. Wówczas nagle wyszło na jaw, że nie może ona nigdzie mieszkać sama, bo przecież to księżniczka, musi wracać do domu. Tu zaczynają się schody, bo mam wrażenie, że autorka nie mogła się zdecydować, co właściwie miało być przeznaczeniem głównej bohaterki i zmienia zdanie co kilkadziesiąt stron, a czytelnika wprowadza w coraz większą konsternację. Kiedy Jun ponownie ucieka z domu, niemal wszyscy twierdzą, że musi natychmiast wracać i nagle okazuje się, że prawdopodobnie ma nietypowe zdolności, o czym nikt nigdy nie wspominał, gdyż nie było to ważne. Kiedy pierwszy raz wyjechała z domu też nie było, a tu nagle główna oś fabuły skupia się na tym, jak pozyskać moce głównej bohaterki i całkiem sporo osób myśli o małżeństwie. O czym najwyraźniej nie myśleli, kiedy panna była sama, bez opieki i łatwo byłoby ją porwać/uwieść. Dlaczego o tym piszę? Powody są dwa. Po pierwsze nagłe uczynienie z mocy, które bohaterka teoretycznie może posiadać, czegoś tak ważnego wprawiło mnie w konsternację, bo wzięło się absolutnie znikąd. Chyba miało być to wielkim zwrotem akcji i zaskoczeniem dla czytelników i rzeczywiście – było. Głównie za sprawą braku logicznego uzasadnienia w fabule – do licha ciężkiego, przecież tożsamość jej matki nie była tajna! Wcześniej nikt się nie zastanawiał, czy czasem nie odziedziczyła jakiejś jeszcze mocy po kądzieli? Dlaczego to dopiero teraz jest ważne?! Po drugie to naprawdę najważniejszy wątek, wszystko sprowadza się do tego, czy Jun ma wrócić do domu i jak, co do czego zdania się co chwilę zmieniają z najgłupszych powodów. Gdzieś tam w tle rozgrywa się jakaś polityka, która w zasadzie też się do tego sprowadza, są jakieś dawne konflikty, strasznie niejasne i tyle. W samym motywie pozyskania mocy kobiety nie ma nic złego, może być całkiem interesujący, jak w przypadku marginalnego wątku Jagody w Kronikach Drugiego Kręgu Białołęckiej. Problem leży w wykonaniu, które jest absolutnie do niczego i nie ma prawa być inne przy tak koszmarnej kreacji postaci i świata, o czym za chwilę, a także skrajanym nieprzemyśleniu powieści.
O nieprzemyśleniu świadczą także wydarzenia mniej ważne, ich opisy. Przykład? Jest sobie Jun, rzekomo – wtedy tak twierdziła autorka – świetna wojowniczka, doskonale wyszkolona przez ojca. Dowiaduje się o złym gościu, który morduje kobiety. Idzie do jego domu, średnio wiedząc gdzie się znajduje, żeby problem rozwiązać. Gubi się i w pobliżu domu mordercy zasypia w krzakach – tak, wie, że jest blisko. Budzi się, słyszy krzyk kobiety i najwyraźniej magicznym sposobem nagle znajduje dom. Biegnie do niego i zostawia miecz przed drzwiami. Z uprzejmości. Tak, tak to właśnie powinno działać. Szkoda, że nie przyniosła jeszcze ciasteczek.
Brak sensowności fabuły to jednak nie wszystko. Mamy też treści szkodliwe w postaci przedstawienia wątku miłosnego. Artesan ogniato kolejna powieść, która romantyzuje treści, które romantyzowane być nie powinny. Nomito jest w powieści ukazany jako postać ewidentnie negatywna – morderca, sadysta bez krztyny uczuć, budzi powszechny strach i to nie bez powodu, odnosi się do Jun w sposób wrogi, grozi jej, bije, szantażuje jej rodzinę… Okej, później zyskuje nieco (nieco!) ludzkiego oblicza, jego zachowanie powiedzmy, że jako tako się wyjaśnia. Niemniej, to dalej nie jest postać, która może i powinna budzić przyjazne uczucia. Tymczasem autorka próbuje nam przedstawić jakąś wielką miłość od pierwszego wejrzenia w stylu „łobuz kocha najbardziej”. Czy naprawdę jeszcze trzeba tłumaczyć, że to złe, utrwala niebezpieczne wzorce i pokazuje, że pewne nieakceptowalne zachowania są w porządku, bo „miłość”?
Ale jedno trzeba przyznać – Nomito jest wykreowany porządnie, konsekwentnie, bez dziwnych zmian osobowości. Podobnie jest w przypadku Cedrica, bardziej skomplikowanej postaci i dość trudnej w ocenie, ale przez to najciekawszej w powieści – do czego właściwie dąży i kim jest to wciąż tajemnica, tym bardziej, że jego wypowiedzi są średnio wiarygodne. Na tym kończą się dobrze wykreowane postaci w powieści, może dlatego, że kolejne autorka wymyślała już sama. Moje wrażenia co do Jun najlepiej podsumowuje Nomito: „Ojciec cię całe życie w pokoju trzymał? Denerwuje mnie to, że jesteś taka głupia [2019 : r. V]”. Wypisz wymaluj, myślałam to samo przez większość książki. Główna bohaterka nic nie wie, nic nie potrafi, zachowuje się tak, jakby całe życie spędziła z dala od cywilizacji a nie na dworze ojca-władcy, gdzie chociaż przypadkiem musiałaby zdobyć jakąś wiedzę. Może to wynikać z tego, że autorka zdaje się kilka razy zmieniać zdanie co do tego, kim dziewczyna powinna być – najpierw serwuje nam scenę, jakby była zawadą na dworze, potem dowiadujemy się, że wychowano ją na wojowniczkę, ale jednak nie, bo na żonę władcy, na władczynię, najpotężniejszego artesana (który poza siłą chyba powinien mieć jakąś wiedzę, ale co ja tam wiem)… Ostatecznie chyba nikt nie wie, kim dziewczyna miała być i jak ją wychować. Podpowiem tylko, że można było zacząć od nauczenia jej dobrych manier, ale te chyba nie pasowały do żadnej z możliwych ról, więc ewidentnie nie ma o nich pojęcia. Nadmienię jeszcze, że poznawanie świata z bohaterem, który nic nie wie, może się sprawdzić, ale musi to być postać będąca w jakiś sposób z zewnątrz – spoza świata, spoza systemu społeczno-politycznego, innej klasy… Tutaj nie ma racji bytu, skoro bohaterka jest osadzona w samym centrum świata i z pochodzeniem, które z zasady wymusza pewną wiedzę.
Równie niekonsekwentni są inni bohaterowie – ojciec, który najpierw jest srogi, potem zamienia się w ciepłą kluchę, kuzyn, najpierw wrogi w stosunku do Jun, potem nagle zyskuje jakiś nadzwyczajny szacunek bez jakiegokolwiek wyjaśnienia…
Mało problemów? No to dodajmy do tego, że wydarzenia rozgrywają się w pustce. Nie wiemy, jak wygląda kraina, brakuje jakiegoś logicznego uporządkowania świata, jakiejś historii, bo poznajemy ją w strzępach, których autorka nie składa w sensowną całość. Kultura, zwyczaje? Cóż, mamy jakieś święto na ziemiach artesanów ognia, ale to raczej urywek niż przedstawienie świata. Do tego na początku powieści dowiadujemy się o jakiejś wojnie, tyle że nie do końca wiemy kto i o co walczy. Całość w zarysie przypomina nieco Dwory Maas – podobny podział ziemi, oparty na tych samych zasadach, w podobny sposób określone moce władców poszczególnych krain – jednak z pewnym zdziwieniem odkrywam, że autorka Szklanego tronu stworzyła świat o wiele lepiej, a przecież też miał masę braków i niedociągnięć.
A teraz napiszę coś, co być może niektórych zaskoczy: wydanie własnej książki nie wystarczy do tego, by robić redakcję i korektę cudzej. To wymaga wiedzy i umiejętności, które wykraczają poza lekcje języka polskiego w szkole. Dlaczego o tym piszę? Bo pewnych problemów książki dałoby się uniknąć, gdyby zajął się nią ktoś, kto się na tym zna. Gdyby ktoś się zastanowił, co czyta i czy czasem dwa następujące po sobie akapity się nie wykluczają. Ba, gdyby zdania tego samego akapitu się nie wykluczały i miały sens. Gdyby nie było powtórzeń, błędnego stosowania słów (jest różnica między „potomkiem” a „przodkiem”), a znaki interpunkcyjne były stosowane właściwie – jak się kończy zdanie wykrzyknikiem, to właśnie – wykrzyknikiem, JEDNYM. A wielokropek składa się z trzech kropek, nie z kilkunastu.
Jeżeli częściej zaglądacie na mojego bloga, to wiecie już, że lubię od czasu do czasu poczytać złą literaturę. Pod pojęciem „złej” jednak mam na myśli „głupią, nielogiczną, schematyczną”. Dopóki tak postrzegałam Artesana ognia, dopóty bawiłam się całkiem nieźle, wyłapując kolejne braki i błędy. Niestety, granica została przekroczona, książka okazała się szkodliwa, a głupota zbyt bolesna, toteż jedyne co mogę na koniec napisać, to krótkie „odradzam”.
A. Gierak, Artesan ognia, Warszawa 2019.
Korekta recenzji: Karolina Puzio