[362] Narzeczona
14 czerwca 2020Hollis wychowuje się na Dworze i jak wszystkie dziewczęta w jej wieku marzy, by król zwrócił na nią uwagę. Gdy się tak dzieje i zaczyna rozumieć na czym polega życie królowej, czuje się zawiedziona. Nie jest już pewna, czy powinna poślubić władcę.
Przyznajmy to na początku – Narzeczona jest książką na poziomie harlequina dla nastolatków. Fabuła sprowadza się do poszukiwania męża i zdecydowania, który z kandydatów pod jakim względem będzie najlepszy i którego główna bohaterka powinna wybrać. Wszelka polityka, jakieś straszne przeżycia i tak dalej, to tylko tło dodające dramatyzmu wydarzeniom i pchające bohaterkę w odpowiednim kierunku. Jest ciekawie, nie można się nudzić, choć jest też niesamowicie naiwnie, rozwiązania problemów politycznych są niemal dziecinne, a reakcja Hollis na najpopularniejszy zabieg polityczny w rodach królewskich jest po prostu… No witki opadają.
A skoro już o Hollis mowa, to początkowo jest ona koszmarnie irytującą bohaterką. Jest po prostu głupia, niesamowicie naiwna, płytka i zupełnie niezainteresowana otaczającym ją światem. Jednocześnie jest też bohaterką, która przechodzi sporą przemianę i jak początkowo chciałam odłożyć książkę, bo nie mogłam jej zdzierżyć, tak pod koniec już nie miał z nią takiego problemu. Spoważniała, zaczęła się interesować otoczeniem, co wynika z poznania kilku osób i zrozumienia, że świat nie jest tak dobry, jak sądziła. Trudno też dziwić się jej początkowemu podejściu – dziewczyna była wychowywana pod kloszem i nie za bardzo rozumiała, jak działa świat. Inaczej jest z jej przyjaciółką, znacznie bardziej doświadczoną i – choć Hollis jeszcze tego nie dostrzega, to czytelnik owszem – wyrachowaną. Nie da się też zaprzeczyć, że postaci kobiece wypadają znacznie ciekawiej w tej powieści i dotyczy to także tych drugo- i trzecioplanowych – matki głównej bohaterki, lady Eastoffe czy królowej Valentiny. Postaci męskie są w zasadzie jednowymiarowe, niezbyt charakterystyczne i raczej marginalne. Mam wrażenie, że autorka traktuje je po prostu jako środek do celu – zaspokojenia potrzeby władzy, bycia podziwianym, miłości bohaterki. Wprawdzie bezpośrednio tak instrumentalnie podchodzi do mężczyzn tylko jedna bohaterka, niemniej zachowanie innych można tak samo zinterpretować. I nie chodzi tylko o króla Koroanii, ale i pozostałych.
Świat w powieści jest bardziej spójny niż w Rywalkach, ale nie ma tu nic dziwnego – jest też zdecydowanie mniej rozbudowany, gorzej przedstawiony i po prostu brakuje rzeczy, które mogłyby nie grać czy sobie przeczyć. Ale bądźmy szczerzy, to nie jest książka, po którą się sięga dla niesamowitego świata przedstawionego.
Narzeczona jest książką słodką, uroczą, niezbyt sensowną, ale akurat tego zupełnie nie tego oczekuję od książek Cass. One mają po prostu bawić, zająć trochę czasu i zrelaksować. Ta sprawdza się idealnie. Wbrew temu, co może się wydawać, Narzeczona bardzo mi się podobała, świetnie się przy niej bawiłam i naprawdę czekam na kontynuację. Co nie zmienia faktu, że wynika to po prostu z umiejętnego grania na emocjach, a nie tego, że książka jest dobra. Obiektywie patrząc, jest słaba.
K. Cass, Narzeczona, przekł. M. Kaczarowska, Warszawa 2020.
Mi tam się „Rywalki” podobały, bo jednak bycie księżniczką to takie dziecięce marzenie. Mam chrapkę na „Narzeczoną” i z pewnością wkrótce po nią sięgnę, mimo mankamentów, o których wspominasz. Ciekawi mnie, co tam jeszcze autorka powymyślała, czy całośc jest na jedno kopyto. 🙂
No trochę powymyślała, nawet więcej niż w „Rywalkach” 😉