[452] The Red Harlequin. Barwy i maski
16 stycznia 2022Asheva miał przystąpić do rytuału inicjacji, ale nim to nastąpiło wybuchła wojna. Jego naród przegrał, a wśród poległych znalazł się ojciec chłopaka. Bez obrońcy rodzina wzbudziła duże i niebezpieczne zainteresowanie jednego ze starszych, a Asheva stając w obronie matki sprowadza na siebie wielkie kłopoty i musi uciec z miasta.
Barwy i maski są po prostu źle napisane, już tak zwyczajnie, na poziomie narracji – pada, że bohater idzie lub w ogóle się zatrzymuje, a kilka zdań później, że biegnie jeszcze szybciej. Niecodzienny to talent jednocześnie stać i biec, a takich cudów jest całkiem sporo. Do tego np. schronieniem jest pień, na którym główny bohater się kładzie pod gołym niebem, w lesie, kiedy dookoła wyją wilki – nie wiem przed czym niby ma go to chronić, woda zaspokaja głód, bohater ma ważne i pamiątkowe przedmioty otrzymane od matki, ale w sumie to nie wiemy co się z nimi dzieje od pewnego momentu, do tego pod koniec pojawiają się pisane z perspektywy głównego bohatera opisy mimiki postaci, które noszą maski – no ciekawam, jak niby to zauważył. Bardzo źle się tego słucha.
Coś co na wyrost będę nazywała fabułą też nie pomaga – mamy tu trzy wydarzenia ważne, cała reszta to podróż głównego bohatera, która w dużej mierze sprowadza się do światotwórstwa, bo służy opisywaniu innych nacji, miejsc, wierzeń, dzieciństwa bohatera… W tej książce nie dzieje się nic, a jeśli dzieje się te trzy razy, to też z sensem jest problem. Wystarczy spojrzeć na sam motyw ucieczki z miasta: w całym mieście szuka się bohatera, ale strażnicy zaczynają otwierać bramy miejskie, kiedy nagle ktoś ogarnia, że to nie jest dobry pomysł i bramy zaczynają się zamykać. Bohater długo myśli, że nie może przez nie przejść, bo zwróci na siebie uwagę, w ostatniej chwili stwierdza, że nie no, może i musi, więc przebiega przez nie, a później idzie, bo boi się, że zwrócić na siebie uwagę w momencie kiedy tylko on idzie drogą. Nie wiem, czy autor zapomniał wspomnieć, że bohater ma pelerynę niewidkę czy ki czort, ale z sensem to tu średnio. W pewnym momencie już nie wiedziałam, czy gorzej jak się nic nie dzieje i jest nudno, czy kiedy dzieją się mało logiczne rzeczy.
Czy chociaż światotwórstwo wypada dobrze, skoro jest go aż tyle? To zależy. Barwy i maski mają rozbudowany system religijny i społeczny. Całkiem sporo dowiadujemy się o bóstwach, o rytuałach, o konieczności noszenia masek, znaczeniu barw… Tylko że większość chyba jest kłamstwem i manipulacją – chyba, bo w sumie niemal we wszystko musimy uwierzyć na słowo i tylko jedna rzecz jest potwierdzona wydarzeniem. Świat więc wypada mało realistycznie, mało przekonująco i widać, że ta sztuczność ma służyć powstaniu pewnego przekazu, a cała powieść jest pisana pod tezę „władza kłamie”. I może nawet przekona to czytelnika na poziomie głównego bohatera, tylko że niewielu się takich znajdzie, bo to po prostu koszmarnie wykreowana postać. Światotwórstwo nie sprawdza się tutaj nawet na poziomie przestrzeni: w powieści pojawia się opis pewnego miasta, które jest otoczone cmentarzem. Ma to sens, jest wyjaśnione dlaczego. Problem w tym, że według postaci to miasto rozwija się błyskawicznie, zabiera coraz większą przestrzeń, dobudowuje się kolejne mury zewnętrzne, by zagarnąć większy obszar w jego obręb. Logika podpowiada, że w pewnym momencie mury muszą objąć także cmentarz, co się jednak nie dzieje. W jaki sposób więc to miasto się rozbudowuje? Cmentarz nie może być niszczony, ciała raczej nie są przenoszone, a przynajmniej nie ma o tym słowa w powieści, miasto nie może się też rozwijać w inną stronę niż jest cmentarz, bo przez niego właśnie podróżuje bohater i ktoś mu opowiada o mieście na horyzoncie, które wygląda zupełnie inaczej niż kiedy był tam ostatnim razem…
Asheva jest strasznie naiwny. Rozumiem stworzenie bohatera, który ma taki być, jest jeszcze dziecinny i nie zna świata. Tylko że Asheva ma wpajane od urodzenia pewne zasady, wierzenia i poglądy, które zostają gwałtownie zachwiane, a on nic. Nowe wiadomości przyjmuje w zasadzie bez dyskusji, bez oporu, bo jeśli widać w nim jakiś bunt, to zostaje on ekspresowo uciszony krótką rozmową uświadamiającą działanie świata według innej postaci. Mierząc się z manipulacją i kłamstwami Asheva nie staje się podejrzliwy, nie zaczyna sam myśleć, nie rozwija się, ale też nie broni swoich przekonań i wartości niby tak dla siebie ważnych, a nowe przyjmuje właściwie bez zastrzeżeń. To postać kompletnie niewiarygodna i strasznie irytująca.
Barwy i maski to powieść, która nie składa się w sensowną całość. Brak jej logiki i konsekwencji we wszystkich możliwych elementach. Do tego brak jej fabuły, niewiele tu miejsca na interpretację, bo ewidentnie jest pisana pod tezę, którą próbuje udowodnić łopatologicznie, a i tak wypada ona mało wiarygodnie.
R. Ricci, The Red Harlequin. Barwy i maski, czyt. A. Turczyk, 2021.