[348] 451° Fahrenheita
26 marca 2020Montag jest strażakiem. Nie takim dawnym – w jego czasach zamiast gasić pożary, strażacy je rozpalają. Robią to w konkretnym celu – ich zadaniem jest zniszczenie książek.
Bradbury postanowił zadać pytanie o to, jak wyglądałby świat bez książek. Nie jest to wizja optymistyczna. Bohaterowie powieści wprawdzie zdają się być szczęśliwi, ale jest to szczęście puste – wypełnione rozrywką, ale nie sprawiającą, że jej odbiorcy rzeczywiście coś czują, nie angażującą intelektualnie i odrywającą od rzeczywistości. Czasem bohaterowie nawet zdają sobie z tego sprawę – w powieściowym świecie nie bez powodu tak często ludzie postanawiają popełnić samobójstwo. Jest to z ich strony dość zaskakujący wyraz nieszczęścia, chyba nawet nie do końca uświadomionego, za dnia ukrywanego i odsuwanego na margines, odrzucanego, by sięgnąć po kolejny program, zobaczyć „krewnych”, nie interesować się otoczeniem. Książki traktowane są jako symbol nieszczęścia człowieka, ale autor przekonuje, że kultura wyższa, którą zdają się reprezentować, nie jest czymś, co można bezkarnie odrzucić – bez niej samotność może stać się dotkliwsza, postrzeganie świata niedostateczne, a od tego do tragedii niedaleko.
Świat stworzony przez pisarza jest światem ciemnym – to w ciemności nocy i wieczoru rozgrywają się największe dramaty, najdotkliwsza jest samotność – wszak nawet sypialnia małżeńska ma osobne łóżka – ale ta ciemność staje się także osłoną dla wszystkiego, co nie powinno być zauważone, co nie pasuje do ładnego obrazka świata. To w ciemności nocy można rozmawiać szczerze na nietypowe tematy, to w niej można planować zmiany, ostatecznie to w nocy można skonfrontować się z samym sobą. Jednocześnie dzień staje się symbolem pewnej zmiany – to za dnia mamy najważniejszą rozmowę o przeszłości, w świetle dnia latają bombowce, które są zapowiedzią wojny, śmierci, końca ustalonego porządku, a dla bohatera powieści stają się nadzieją.
451° Fahrenheita jest powieścią ponurą, choć przecież niepozbawioną nadziei. W obrazowy sposób przedstawia świat, w którym ludzkość jest pozbawiona większych ambicji i zupełnie niezainteresowana otoczeniem. Jest ostrzeżeniem, ale aż kusi, by zapytać, czy nie jest za późno na pewne ostrzeżenia.
R. Bradbury, 451° Fahrenheita, przekł. W. Szypuła, Warszawa 2018.
Czeka u mnie na półce, więc mam nadzieję, że mi też przyniesie takie uczucia 😉 Wbrew pozorom książki, które wzbudzają we mnie negatywne emocje podobają mi się bardziej.
Czytałam i cieszę się, że się zapoznałam, ale nie mam potrzeby wracać do tej powieści. Uważam, że ta wizja ze świata Bradbury’ego wymagałaby rozbudowania, a kilka kluczowych kwestii autor traktuje powierzchownie. No i mam też wrażenie, że w dość cienką historię wrzuca trochę zbędnych rzeczy, czy to w narracji czy fabule i nie jestem fanką jego stylu. Czytałam też Kroniki marsjańskie i one utwierdziły mnie w przekonaniu, że sposób opowiadania Bradbury’ego nie jest dla mnie.
Myślę, że to jest wada większości krótkich książek – zwykle dałoby się w nich coś więcej powiedzieć, rozbudować. Niemniej, nie mam poczucia, że czegoś brakuje czy jest za dużo 😉
Ja akurat podziękuję – tym bardziej, że nie umiałabym sobie wyobrazić świata bez książek 😀