[337] Tlen (albo mieć i nie mieć)
12 stycznia 2020Mae jest kobietą nowoczesną. Jako pierwsza w wiosce interesuje się modą i doradza innym kobietom. Pierwsza także zaczyna korzystać z telewizora do prowadzenia interesów, a także z Tlenu. Jako kobieta postępowa i niepokorna szybko zostaje okrzyknięta wariatką i odsunięta na margines społeczności. Mimo to ze wszystkich sił próbuje ją ocalić i przygotować na przyszłość.
Tlen jest opowieścią o tarciu między przyszłością i przeszłością. Cały czas obserwujemy, jak postęp na siłę, mimo oporu wkracza w życie mieszkańców górskiej wioski, jak je zmienia. Są rzeczy łatwo akceptowalne, ale inne nadmiernie zaburzają tradycyjne role społeczności. Prowokuje to pytania o to, czym jest tradycja i jakie ma szanse na przetrwanie w nowym świecie. Nie ma wątpliwości, że nie może istnieć w obecnym stanie, kultywowana przez nieliczne społeczności, ale Ryman ukazuje ją jako coś pożądanego, zdolnego przywrócić duszę i zafascynować społeczeństwa nowoczesne, zapominające o swoich korzeniach. To tradycja staje się elementem jednoczącym społeczności, zdolnym je ocalić. Jednocześnie konieczna do tego jest nowoczesność, przed którą nie da się uciec, która wkracza do świata wszystkich. I nie jest niczym złym, może współdziałać z tym, co dawne, jeśli tylko się na to pozwoli.
Ciekawe jest to ukazanie nowoczesności, jako czegoś dobrego. Tlen nie przestrzega przed postępem, nie ukazuje go jako czegoś złego, niszczycielskiego, czego należy się bać. Przeciwnie, postęp jest w powieści Rymana czymś pożądanym, poprawiającym życie, wyzwalającym. Jego symbolem ostatecznie staje się dziecko Mae – poczęte w sposób niemożliwy, przychodzące na świat w chwili najważniejszego przełomu i zdeformowane, ale jednocześnie nie pozbawione niczego, mogące żyć jak wszyscy, a możliwe, że nawet lepiej – widząc, czując i żyjąc w zgodzie z przeszłością i śmiercią.
Na okładce czytamy, że Mae jest „najpełniej kobiecą bohaterką współczesnej fantastyki naukowej”. Niewątpliwe tak, choć nie jest to kobiecość w konserwatywnym ujęciu. Ryman nie ukazuje jej jako kobiety uległej, poświęconej tradycji, grzecznej. Mae jest żywiołem zdolnym do zmiany. Jednocześnie jest strażniczką tradycji, jak i piewczynią nowoczesności. Idealnie dopasowująca się do nowego świata, walczącą o społeczność, ale jednocześnie walczącą o zachowanie duszy, historii swojego świata. Potrafi poruszyć także inne kobiety, zmusić je do działania, mężczyzn, szczególnie tych związanych z bardzo patriarchalnym spojrzeniem na świat, odsunąć na bok. To dzięki niej kobiety zaczynają inaczej patrzeć na świat i zmieniać go w sposób naturalny, spokojny, po prostu wchodząc w nowe role i angażując w nie mężczyzn. Ryman nawiązuje do pierwotnego rozumienia kobiecości, ukazując swoje bohaterki jak te, które wiedzą i rozumieją więcej, a tym samym stają na straży „ognia społeczności”, co jest zwrotem, który bardzo mi się podoba i mam nadzieję, czytać więcej takich fabuł.
Tlen (albo mieć i nie mieć) jest powieścią bardzo dobrą fabularnie, ale i noszącą sporo treści ukrytej, pozwalającej zastanowić się nad światem, płcią, przyszłością. Nie podaje łatwych odpowiedzi na pytanie „jak żyć?”, nie jest też zwykłą diagnozą społeczną – a jeśli uprzemy się tak na nią patrzeć, to nie będzie to diagnoza negatywna. Dość ożywcze, jak na literaturę science fiction.
G. Ryman, Tlen (albo mieć i nie mieć), przekł. K Sokołowski, Warszawa 2017.
O, wreszcie jakiś impuls, żeby po dwóch latach od zakupu wreszcie Tlen przeczytać. Oby to była jedna z lepszych pozycji UW, bo po ostatniej trochę mi się odechciało… 🙂
Jak dla mnie brzmi genialnie, choć nie jestem pozbawiona obaw. Niemniej na pewno będę chciała spróbować 🙂
Brzmi zachęcająco dzięki. 🙂 Właśnie przeglądam różne blogowe recenzje i polecajki i wpisuję sobie na listę.
Ja mimo to podziękuję, nie wydaje mi się, aby spodobała mi się ta historia – nie moje klimaty 😀