[194] Artemis Fowl: Kompleks Atlantydy
8 stycznia 2017Od czasu do czasu przypominam sobie o seriach, które naprawdę dawno czytałam i które, mimo że mi się podobały, wciąż jeszcze mają części, których nawet nie zaczęłam. Tak było między innymi z Artemisem Fowlem – kiedy zapoznawałam się z serią nie było jeszcze wydanych dwóch ostatnich tomów. Ba, ostatni do tej pory się w języku polskim nie ukazał. Takie powroty po latach mogą ponownie zachwycić lub bardzo rozczarować. Jak było w tym przypadku?
Artemis ma PROJEKT, dzięki któremu może ocalić topniejące lodowce. W tym celu organizuje spotkanie, na które przybywają najważniejsi przedstawiciele świata wróżek. Wszystko idzie prawie dobrze do czasu prezentacji działania urządzenia, które ma pomóc w ratowaniu lodowców. Nagle wszystko zaczyna się walić…
Fabularnie serię o Artemisie zawsze kojarzyłam z wartką i nieprzewidywalną akcją i mimo że jest to już siódmy tom powieści, niewiele się zmieniło. Owszem, pojawiają się znane schematy: wszystko się wali, tylko Arty może wymyślić coś, co wszystkich uratuje, znane wcześniej postacie knują jak się zemścić itd. To jednak nie zmienia faktu, że same pomysły co i jak się tym razem wydarzy wciąż są świeże i zaskakujące (no, może poza końcówką). Brakuje mi jednak skomplikowania intrygi – tym razem była bardzo prosta, choć przemyślana. Było za mało zwrotów akcji, trochę ciekawszych motywacji bohaterów, bo o ile plany antagonistów w poprzednich tomach były na tyle skomplikowane, że nie dało się za szybko odkryć o co właściwie im chodzi, o tyle tutaj Fowl i spółka odkryli to całkiem szybko.
Sam Kompleks Atlantydy, choroba, na którą zapada młody Fowl, jest interesującym pomysłem, choć mam wrażenie, że nie do końca wykorzystano jej potencjał. Ostatecznie niewiele wniósł i choć utrudnił działania bohaterom, to nie jakoś szczególnie. Kompleks miał raczej wartość humorystyczną niż istotną dla rozwoju fabuły.
Humor jest kolejnym nierozłącznym z serią elementem i z tomu na tom jest go coraz więcej. Bawią dialogi, bawi sama narracja, w której Colfer nie stroni od ironii lub wyśmiewania znanych popkulturalnych cytatów i rozwiązań fabularnych. Żarty bywają niesmaczne, czasem na bardzo niskim poziomie, kiedy indziej zaskakują wysublimowaniem – zależnie od postaci, która je wypowiada, co myślę, że jest bardzo dużym plusem serii i sprawia, że konstrukcja bohaterów jest kompletna.
Bo rzeczywiście taka jest. Na dodatek jest dynamiczna, ponieważ przemiany jakie przechodzą bohaterowie od pierwszego tomu są naprawdę duże, a przy tym uzasadnione. Sam Artemis z nieczułego geniusza stał się trochę bardziej empatyczny. Już nie skupia się wyłącznie na rodzinnych finansach i pozycji – od kilku tomów zwraca uwagę także na ludzi w swoim otoczeniu. Teraz bardzo wyraźnie to widać kiedy martwi się o Butlera i Julię, rozmawia z matką, czy kiedy jako Orion rozmawia z wróżkami.
Kompleks Atlantydy nie zawodzi, choć jest trochę inny niż tomy poprzednie. Nadal zapewnia doskonałą rozrywkę i sprawia, że cudownie spędza się wieczór na lekturze. To przygoda ze starymi przyjaciółmi, którzy nigdy nie zawodzą, choć dostarczają sporej dawki emocji. Szkoda tylko, że w nieco wolniejszym tempie.
The Last Guardian ~
"najważniejsi przedstawiciele świata wróżek" – tak bardzo poważne fantasy XD
Nie zależy mi na przeczytaniu tej lektury, ale pewnie pochłonęłabym ją w jeden dzień, gdyby trafiła w moje rączki. Zwykle tyle mi zajmują tego typu lektury.
Pewnie, że poważne. Oni tam świat ratują! Co książkę! 😀
Kochała za dzieciaka całą serię! 🙂 I Holly była cudowna i ten krasnal, co nie pamiętam jak się nazywał 🙂 ah, aż za tym zatęskniłam 🙂