Empatia
22 września 2016Od czasu do czasu w blogosferze książkowej pojawiają się problemy na linii pisarz-recenzent. Za każdym razem widzę, jak rzesze innych blogerów, niekoniecznie nawet będących czytelnikami danego bloga, stają murem za recenzentem. To jest coś, co od początku mnie zachwyca w blogosferze książkowej – nie tylko przeczy popularnej tezie o Polakach nieważne jak u mnie, byle sąsiadowi było źle, ale i pokazuje solidarność ludzi zupełnie sobie obcych.
Łatwo wczuwamy się w sytuację kolegów po fachu – skoro wszyscy piszemy recenzje, to konflikt z autorem może nastąpić i w naszym przypadku. To my możemy zostać wyśmiani na fan page, w komentarzu, obrażeni w e-mailu tak, jak teraz ten bloger. Broniąc go bronimy też siebie, swoich praw, pokazujemy, że blogosfera jest siłą.
I jest siłą. Temu już chyba nikt nie zaprzeczy – mamy swój udział w kreowaniu rynku, wpływamy na popyt i podaż, wpływamy na czytelników. Tym bardziej, im większy zasięg i rozpoznawalność mamy. Tylko jak z niego korzystamy? Publikując rzetelne recenzje wskazujące dlaczego książka się nie podoba, czy takie, z których nic nie wynika? Na zasadzie nie podobało mi się bo nie, bo nie spełniło oczekiwań, bo nie zrozumiałam? Bardzo często patrząc na recenzje, które konflikt wywołują widzę te drugie.
A gdyby tak stanąć po drugiej stronie? Pomyśleć, jak samemu by się poczuło czytając taki tekst o własnej książce? Gdy ktoś nie podając racjonalnych argumentów zjedzie coś, nad czym pracowało się przez kilka miesięcy, może lat?
Nie wiem jak Was, ale mnie by to wkurzyło, by nie użyć mniej cenzuralnego określenia. Pewnie nie zachowałabym się racjonalnie. Może odpowiedziałabym w niezbyt przyjemny sposób recenzentowi i to zanim bym pomyślała. Może później bym żałowała. Może bym przeprosiła, a może nie. Nie wiem. Na pewno bym tego nie zrobiła, jeśli sprawa urosłaby do rangi konfliktu w dużej części blogosfery i wydostałaby się poza nią. Nie, jeśli recenzent na mnie próbowałby zwalić całą winę.
Bo wina wywołania konfliktu nie jest tylko po stronie autora, chyba że czepia się naprawdę dobrze napisanej recenzji. Jeżeli recenzja jest wątpliwa, to wina może być po stronie recenzenta lub po środku. Zależy od wielu czynników – autor chce rozwiązać sprawę po cichu przez pocztę? Sam nagłośni? Zrobi to recenzent po otrzymanym e-mailu?
Jest coś takiego jak empatia – umiejętność wczucia się w sytuację drugiej osoby, jej emocje. Uwielbiam blogosferę, ale czasem empatii się w niej nie znajdzie. Wymagamy od pisarzy szacunku do własnej pracy i uznania prawa do tego, że książka może się nie podobać i że chcemy o tym napisać. Wymagajmy też od siebie by zachować się wtedy w porządku. Przecież obie strony są profesjonalistami. Chyba obie powinny w takim samym stopniu potrafić oddzielić emocje od racjonalnego myślenia?
Czy znowu była jakaś drama?
Ogólnie rzecz biorąc autor lub wydawnictwo w większości samo wybiera sobie recenzentów, więc w sumie powinni zwracać uwagę na to czy ta osoba jest rzeczywiście rzetelnym recenzentem. A w gdy wina leży po drugiej stronie to po prostu przykro, że wśród osób, które powinny być wzorem do naśladowania są tacy egoiści
Co się znów stało?
Ale prawda jest taka, że aby stanąć po którejś stronie należy poznać obie wersje:)
Każdy powinien znać umiar. Mnie nie każda książka wpada w gusta, ale niektóre powodują, że nudze się jak nie wiem co. I to piszę. Wiem, że komuś może byc przykro, ale mam nadzieję, że weźmie sobie tę uwagę ktoś do serca i zmieni przy kolejnej powieści.