Złe, bo polskie?
13 czerwca 2016To, że w blogosferze książkowej pojawiają się tendencje, to oczywiste i chyba każdy pewne zauważa po miesiącu, albo i prędzej. Rzadko są stałe, zwykle utrzymują się przez jakieś kilka-kilkanaście miesięcy i odchodzą w niepamięć lub od czasu do czasu ktoś się z nich pośmieje. Jest jednak pewna, która od bardzo dawna mnie zaskakuje, bo zupełnie się jej nie spodziewałam – niechęć do czytania polskich autorów.
Myślałam, że to przeszłość, skoro ostatnio jest taka moda na Mrozy i Bondy, a w sieci pojawia się mnóstwo wyzwań z serii „czytam polskich autorów”. Myliłam się, bo w komentarzach i wypowiedziach na FB nadal można trafić na z dumą wygłaszane, jakby było się czym chwalić, „nie czytam polskich autorów”. Za każdym razem zastanawiam się dlaczego. Nawet parę odpowiedzi widziałam: że taki autor się obraża, że się wykłóca, że potrafi napisać do recenzenta tylko po to, by go zjechać. Ba, w zeszłym roku sama widziałam „uroczą” wymianę komentarzy autora pod pseudonimem z jedną z blogerek i było kilka artykułów na ten temat w sieci – pewnie ostatecznie każdy słyszał o tej historii. Można powiedzieć, że te argumenty jestem w stanie zrozumieć, ale pochwalić? Nie, raczej nie.
Przecież nie każda książka jest zła, a naprawdę wiele genialnych można przegapić nie czytając książek tylko dlatego, że autor jest określonej narodowości. Zresztą, nawet jeśli będzie zła, to rozumiem, że autor może się oburzyć za negatywną recenzję, ale wszyscy tak mamy, niezależnie od tego co robimy. Rozumiem nawet, że jeżeli negatywna recenzja będzie źle napisana a argumenty w niej użyte absurdalne, to postanowi coś z tym zrobić i napisać do recenzenta. Jesteśmy ludźmi, więc nawet kilka nieprzyjemnych słów, które nie powinny nigdy paść, może jednak paść. Z obu stron. I to też można zrozumieć. Czy to powód by nie czytać polskich książek? Pewnie, ale taki sam, jak do nie czytania książek w ogóle. Bo książka każdego autora może okazać się zła i jaka różnica, czy będzie on Polakiem, Anglikiem czy Hiszpanem? Taka, że tylko Polak przeczyta recenzję?
Tu wchodzi kwestia odpowiedzialności. Publikując recenzję (każdą!) biorę na siebie odpowiedzialność za każde słowo, które napisałam. Tak powinien robić każdy bloger, bo nawet jeśli ma niskie statystyki, to oddziałuje na jakąś grupę ludzi. Zachęca lub zniechęca ich do określonych zachowań. Musi więc pisać dobrze, musi pisać tak, by się tego nie wstydzić. Rzeczowo, by wszystko potrafić udowodnić w tekście, wyjaśnić na jakiej podstawie wyciągnął dany wniosek – dlaczego książka mu się podoba lub nie. Tego nie da się zrobić pisząc o samych emocjach, jakich doświadczyło się przy czytaniu książki (a tak przecież wyglądają „recenzje” na niektórych blogach) i rozumiem, że dlatego niektórzy nie chcą pisać recenzji polskich książek żyjących autorów. Pozostają jeszcze ci, którzy nie żyją, więc może chociaż ich…?
Ale też nie. Przecież jest taki pęd za nowościami, że nikt nie złapie odpowiedniej ilości wyświetleń pisząc o książkach, których nikt nie zna. Albo, nie daj borze, klasyce. Przecież klasyka jest zła. Gryzie. To się w szkole czyta, z bólem wielkim i marzeniem o skończeniu. Albo nie czyta, bo przecież streszczenie jest.
I tak wszyscy polscy autorzy mają przechlapane. Nawet ich rodzimy czytelnik nie chce ich czytać, bo po co? Przecież z góry zakłada, że książka będzie słaba a autor jeszcze go zrówna z ziemią. Musi mieć rację, prawda? Tylko że nie. Kto nie wierzy, niech zerknie pod moją recenzję Ekspozycji.
A Wy czytacie polską literaturę? Dlaczego?