[142] Miasto niebiańskiego ognia
25 maja 2016Nie spieszyłam się z zakończeniem Darów Anioła, dużo czasu minęło nim sięgnęłam po ostatni tom. Poprzednie dwa średnio mi się podobały, naczytałam się recenzji Miasta niebiańskiego ognia, w których daleko było do pozytywów, a i niechęć do zakończenia jednej z ulubionych serii nie kusiły do czytania. Niesłusznie, bo spędziłam kilka naprawdę przyjemnych godzin na lekturze.
Umówmy się już na początku: Miastu niebiańskiego ognia daleko do ideału, jest parę niedociągnięć. Tylko że nie zwracałam na nie uwagi w trakcie czytania. Naprawę były niewielkie, w gruncie rzeczy nieistotne i wychodziły dopiero, gdy zastanawiałam się po zakończeniu lektury. W niczym mi nie przeszkadzają i nie zamierzam się na nich skupiać, bo na to nie zasługują.
Akcja, akcja, akcja – tak można podsumować całą książkę. Dzieje się dużo i właściwie bez przerwy. Zwroty akcji, wprowadzenie nowych wątków, nowych postaci, przebieg wojny… Po prostu cudo. Spodziewałam się, że ten tom będzie po prostu wszystko ładnie zamykał, ale zamykające były tylko ostatnie strony i bardzo często zastanawiałam się, w jaki sposób Clare zamierza wszystko ogarnąć w jednym tomie, skoro tyle wątków wprowadza i rozwija w sposób nieprzewidywalny. Udało jej się, a ja nadal nie mogę wyjść z podziwu.
Ciętych, sarkastycznych tekstów było mniej niż dotychczas, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę pierwsze trzy tomy. W przeciwieństwie jednak do poprzednich dwóch naprawdę bawiły. Rozpraszały atmosferę, gdy robiła się trochę za ciężka, gdy bohaterów przytłaczało zbyt wiele. Do ideału trochę im brakuje i rzadko miałam ochotę zaznaczać fragmenty, żeby do nich wrócić, ale trzymają naprawdę przyzwoity poziom.
Miasto niebiańskiego ognia jest zarazem wprowadzeniem do nowego cyklu Clare – Mroczne intrygi – w związku z tym poznajemy nowe postacie, które już teraz są całkiem nieźle przedstawione. Emma wprawdzie wydaje mi się na razie trochę młodszą wersją Clary, ale myślę, że ma naprawdę spory potencjał i przyjemnie będzie poczytać Panią Noc. Zwłaszcza, że jej parabati jest znacznie ciekawszy i wyjątkowy w skali uniwersum.
Starzy bohaterowie przechodzą drobne zmiany. W większości przypadków naprawdę niewielkie jak na jeden tom, ale skoro to koniec całego cyklu to muszę przyznać, że ich ewolucja na przestrzeni całej serii jest naprawdę interesująca. Najbardziej jestem zaskoczona postacią Simona, który tak bardzo się zmienił, że właściwie stał się zupełnie inną postacią. Ciekawszą, lepszą i choć nigdy nie należał do moich ulubieńców, dalej nie należy, to muszę przyznać, że wykreowano go najlepiej. Cała przemiana ma sens, jest naturalną reakcją na wydarzenia, w których wziął udział.
Zakończenie jest słodkie. Takie naprawdę słodkie, urocze i ogólnie landrynkowe. Tylko że to też mi nie przeszkadza. Po tylu paskudnych przeżyciach bohaterów, po takiej mieszance emocji, jakie zafundowała mi cała seria, każde inne byłoby po po prostu nie na miejscu, byłoby rozczarowujące i irytujące. Minęłoby się z celem, bo choć pojawiło się kilka elementów niepokojących i rzucających cień na przyszłość, to i tak daje bardzo dużą nadzieję na świetlaną przyszłość dla wszystkich, a bądźmy szczerzy – bohaterowie DA po prostu na to zasługują.
Kończę zachwyty, tym bardziej, że jest to chyba recenzja, w której najbardziej emocjonalnie i osobiście podchodzę do książki ze wszystkich. Podsumuję już tylko krótkim „polecam”. No, może dla tych, którzy jeszcze nie są przekonani: w tym tomie poznamy ojca Magnusa. Nie jest to przewidywalna znajomość i choć próbowałam od dawna odgadnąć kto nim jest i zbierałam wzmianki z niemal wszystkich książek, to się pomyliłam…