[121] Córka Zjadaczki Grzechów
12 lutego 2016Są takie książki, które od początku jednocześnie czymś nas kuszą i odpychają od siebie. Córka Zjadaczki Grzechów była dla mnie jedną z nich – okładka piękna, opinie na jej temat w większości pozytywne, ale ten opis… Niby interesujący, ale za każdym razem, gdy go czytałam miałam deja vu. Mimo to postanowiłam dać jej szansę i wcale nie żałuję.
Początkowo, jeszcze nim zaczęłam czytać, Córka Zjadaczki Grzechów skojarzyła mi się z Dotykiem Julii. Sam motyw zabijania dotykiem wydaje mi się bardzo charakterystyczny dla serii Mafi, ale jak się okazało, tu ma zupełnie inną przyczynę. Wprawdzie jest parę elementów, które te książki łączy, chociażby w sposób kreacji głównej bohaterki, to jednak są zupełnie inne i nie ma sensu ich nawet porównywać ze sobą. Wspominam o tym tylko dlatego, że skojarzenie przez jakiś czas odrzucało mnie od książki i trochę tego żałuję.
Salisbury stworzyła w Córce naprawdę dobry klimat. Na pierwszy rzut oka baśniowy – z pięknym zamkiem, olśniewającą królową. Im dłużej jednak książkę się czyta, tym bardziej zaczyna przypominać thriller. Już nawet nie mówię o tym, że krew się leje, choć i to, ale ważniejsza jest kwestia tego, co dzieje się z psychiką ludzi w pałacu i nimi samymi. Doskonale poznajemy Twyllę i jej rozterki, lęki i niepokoje. Jednak i inne postacie okazują swoje uczucia, a w efekcie czytelnik właściwie przez cały czas czuje się zaniepokojony i boi o bohaterów. Sprzyja temu akcja, która rozwija się powoli – przez większą część książki dzieje się naprawdę niewiele, obserwujemy tylko drobne wydarzenia i reakcje na nie. Dopiero na sam koniec wszystko przyspiesza, pojawia się kilka interesujących rozwiązań fabularnych, ale wraz z nimi klimat stopniowo pryska. Córka na tym jednak nie traci, bo zakończenie jest naprawdę dobre.
Nie mogę powiedzieć, bo kreacja postaci była wyjątkowa, bo większość z nich powtarza pewne schematy znane z książek lub baśni. Jednak sytuacje, w których się znaleźli pozwalają dostrzec w kilku z nich naprawdę interesujące cechy. Do tego charaktery są doskonale umotywowane przeszłością bohaterów i nikogo nie powinno drażnić to, w jaki sposób zachowują się, myślą czy skąd biorą się ich reakcje. Naprawdę są doskonale wykreowani, ani przez chwilę nie miałam wrażenia, że coś mi w nich zgrzyta, a i pewną schematyczność dostrzegłam dopiero po głębszym zastanowieniu.
Jak widać książka mi się podoba, ale jest coś, co mnie martwi – kontynuacja. Mam wrażenie, że w historii powiedziano już wszystko, zakończenie też brzmiało ostatecznie i naprawdę nie wiem, co jeszcze autorka chce tam dopisać. Zobaczymy, może to też będzie pozytywne zaskoczenie…