Miesiąc w zdjęciach
1 grudnia 2015Kolejny miesiąc minął, więc wypada go trochę podsumować, czy coś. Działo się trochę więcej niż poprzednim, czasu jakby mniej. Ostatnio zauważyłam, że nawet jak mam post napisany, wystarczy przeczytać i kliknąć Opublikuj, to jakoś nie zawsze mam kiedy tego zrobić. Albo po prostu nie mam już siły. Coś trzeba będzie ograniczyć w najbliższym czasie, jeszcze zobaczę co…
A teraz co nieco Wam pokażę 🙂
Przepraszam, zdjęcie jakości „kalkulator”. Noc nie sprzyja robieniu ładniejszych przy pomocy telefonu. |
Początek miesiąca, to oczywiście Wszystkich Świętych. Rano byłam jeszcze w rodzinnych stronach, ale wieczorem już w Szczecinie. Wieczorem po raz pierwszy wybrałam się na Cmentarz Centralny. Zmarzłam, wróciłam późno i nie wyspałam się na zajęcia, ale naprawdę było warto – wyglądał niesamowicie. Nie ma chyba innej okazji pozwalającej zobaczyć tak wielki i piękny kult życia jak tego wieczoru na cmentarzu.
Cukierki dostałam od dalszej rodziny, z którą widuję się tylko przy okazji Wszystkich Świętych. To niesamowite, że człowiek już dorosły, kuzyn będący rówieśnikiem, syn „wujka”, który przyjechał żeni się w przyszłym roku, a dalej traktuje się go jak dziecko i daje słodycze 😀 Nie powiem, bym narzekała, ale jakoś trochę mnie to bawi. Takie zrównanie z młodszym, siedmioletnim bratem. No, ale tak to jest, jak się nie pije 🙂
Halo, czy świat jeszcze istnieje? |
Początek miesiąca to mgły. Koniec to pierwszy śnieg, ale nie udało mi się zrobić zdjęcia – rano się spieszyłam, po południu już nie padało. Jest za to mgła, a mgła widoczna z mojego okna jest niesamowita – normalnie widać spory kawałek miasta, aż do stoczni. Teraz budynek na przeciwko jest ledwo widoczny. Tak mały może się poczuć człowiek, tak samotny, ale i w pewien sposób władczy – skoro świata jakby nie było, to znaczy, że można wszystko…
A potem, 9.11, miałam urodziny, już 23.
Na pierwszym zdjęciu tort zamówiony przez Lubego. nie wiedziałam, że ma taki plan, więc sama kupiłam drugi, tiramisu… Nie powiem, bym się zmartwiła, że są dwa. Tym bardziej, że oba pyszne i było słodkości na dwa dni.
Szczególnego świętowania nie było, jakoś nigdy nie miałam takiego zwyczaju. Nawet osiemnastki nie wyprawiłam.
Ważna była też inna data: 10.11 – wtedy założyłam pierwszy blog (w sieci już go nie ma), równo pięć lat temu.
Brałam udział w Ogólnopolskiej Sesji Kół Naukowych na ZUT. Szczególnych osiągnięć nie ma, ale doświadczenie ciekawe i pouczające. Choć z tej „ogólnopolskości” trochę się śmiałam – w bloku ekonomicznym startowali tylko studenci mojej uczelni…
Sporo czasu spędziłam w bibliotekach i czytelniach, na uczelni parę razy też zostawiałam płaszcz w szatni. Nic w tym dziwnego, normalna sprawa, ale powyższy numerek trafiał mi się za każdym razem. Jakiś znak? W totka go nie zaznaczę, za duży…
No i kino, znów. Tym razem Makbet (recenzja). Film niesamowity, ale tym razem nie była to sieć, do której zwykle chodzę. Niestety, bo Multikina nie lubię. Moje oczy przy ich ekranach cierpią…
A Wy co porabialiście w listopadzie? Braliście udział w ciekawych wydarzeniach, mieliście jakieś ważne daty? Pochwalcie się!