Do zobaczenia: Crimson Peak
13 listopada 2015Miał być gotycki horror, jak twierdziły reklamy. Miało być strasznie, miało być klimatycznie. Potwierdzał to nawet zwiastun. A aktor grający główną rolę twierdził, że to nie horror a gotycki romans. Kto był bliżej prawdy?
źródło |
nastawiona byłam na to, że rzeczywiście będę się bać. Bać się nie lubię, ale skoro już na to byłam nastawiona, to tego oczekiwałam. Początkowo nawet tak było – fantastyczne sceny z duchem matki Edith (Mia Waskiowska), wsparte niesamowitą muzyką były przerażające, aż się kilka razy wzdrygnęłam. Tytułowe Crimson Peak też budziło nadzieję – mroczna posiadłość na pustkowiu, cudowny odźwierny (taki klasyczny: stary, garbaty, tajemniczy) i tajemnicze dźwięki. Do tego Lucille (Jessica Chastain), która już na pierwszy rzut oka na normalną nie wygląda… Ale to był początek. Później klimat był powoli, ale systematycznie mordowany, by w końcu odejść w zaświaty i nie pozostać nawet jako duch.
Jeśli dialogów nie było, to pojawiły się dziwne pomysły scenarzysty, które też sceny mogły zepsuć. Tutaj mam dwie ulubione, po których miałam ochotę zapytać co to ma być. Niekoniecznie cenzuralnie.
Pierwsza: Edith przez cały film ucieka przed pewną maszkarą (duchem tego nie nazwę, raczej czerwone, rozkładające się coś), jest przerażona, po czym, gdy film zmierza ku końcowi, spotyka ją w nocy, usypiającą martwe dziecko (też czerwone, rozkładające się coś) i pyta czego chce, ot tak, spokojnie, po prostu. I tak, idzie we wskazanym przez maszkarę kierunku… I chwilę potem następuje moja ulubiona scena numer dwa – przelatuje barierkę, leci parę metrów w dół, cudowne ujęcie, jak uderza kręgosłupem w odcinku lędźwiowym w kolejną barierkę (bardzo wyraźnie widoczne, spadała równo jak deska… nie, równiej, deska też by się gdzieś tam przekrzywiła) i spada na podłogę. Efekt upadku, którego zdecydowanie nie powinna przeżyć? Boli ją noga.
Tutaj bardziej sina niż czerwona, ale maszkara jest. źródło |
Drażniły mnie te sceny tym bardziej, że obok pojawiały się naprawdę świetnie skonstruowane i zagrane – scena rozmowy o ćmach i motylach (tu był też jeden z najlepszych dialogów filmu – pełen metafor, tajemnic, budził niepokój…), taniec Thomasa i Edith, pierwsze chwile w domu… W gruncie rzeczy sporo było scen, na które aż miło było patrzeć
Najmocniejszym elementem filmu jest scenografia i efekty specjalne – bardzo przyjemnie oglądało się niszczejącą posiadłość Shrapów, która nosi jeszcze ślady dawnej świetności. Duchy wyglądały bardzo realistycznie – jakby faktycznie tam były, a nie muszę już chyba mówić, że do ładnych nie należały? Wprawdzie trochę się już podśmiewałam z czerwonego, rozkładającego się czegoś, ale jak się człowiek przestanie upierać przy nazywaniu tego duchem, to wygląda naprawdę przerażająco. Do tego pojawiło się całkiem sporo klasycznych elementów, na które zawsze miło popatrzeć – mgły, śnieżyce, pustkowia…
źródło |
Czy ostatecznie film wypada źle? Nie do końca – opowiedziana historia nie jest wybitnie oryginalna, momentami stawała się nawet przewidywalna, ale i tak oglądało się ją miło, głównie za sprawą wykonania. To fabuła z tych, które są wszystkim znane, ale nie cierpią z tego powodu w żaden sposób. Są jak czekolada – nieważne ile się zje, za każdym razem jest pyszna. I nie przerażą, bo nie ma przerażać – to romans. Ten ze słodkich, w których bohaterowie zmieniają się za sprawą miłości. Chłopak jest przystojny, trochę zagubiony, ale dobry. A dziewczyna naiwna, niezrozumiana i niezbyt rozgarnięta. Klasyka, od której dużo się nie oczekuje i z tym Was pozostawię – nie oczekujcie dużo i nie dajcie się zwieść reklamie.
Premiera: 23.10.2015 (PL)
Reżyseria: Guillermo del Toro
Scenariusz: Guillermo del Toro, Matthew Robbins
A tak już na marginesie: po seansie naszła mnie jedna refleksja: czy Hiddleston zawsze gra role tak szemranych postaci? Nie ulega wątpliwościom, że wypada w nich świetnie i doskonale się wczuwa, ale miło by było zobaczyć go w końcu grającego postać w pełni pozytywną…