Miesiąc w zdjęciach
31 października 2015Jak pisałam w poście ze stosem chcę wprowadzić trochę elementów bardziej osobistych na blogu. Dziś chciałabym zaproponować swego rodzaju podsumowanie miesiąca, ale nie tego blogowego, nie powiązanego w żaden sposób z książkami. No dobrze – tym razem niepowiązanego z książkami, co będzie później, to się zobaczy. Jakby nie patrzeć, książki w moim życiu odgrywają dużą rolę i nie da się ich całkiem wykluczyć. Tym razem krótko – długo myślałam, czy tego typu poty próbować wprowadzać.
Październik oraz przełom lutego i marca, to czas, który niemal w pełni pochłania uczelnia. Na początek jest kombinowanie w jaki sposób połączyć plany z dwóch kierunków – ekonomii i filologii polskiej oraz znaleźć czas na pracę i iluzję życia. Efekt był taki, że pierwsze dni polegały na planowaniu jak wszystko pogodzić i rozplanować, ogarnąć, co koliduje i jak problem rozwiązać. A gdy to się skończyło zaczęło się jeżdżenie po bibliotekach, przeglądanie ich cyfrowych zasobów oraz poszukiwania tekstów dostępnych w sieci w miejscach bardziej lub mniej… Dozwolonych. Misja zakończona sukcesem, ale zobaczymy jak wszystko będzie funkcjonować. Tymczasem dzięki temu zdobywam doświadczenie w logistyce – żaden egzamin nie potwierdzi bardziej zdolności w tym zakresie.
Następnie trzeba było powitać współlokatorów z boksu w akademiku. Mało sympatycznie, przyznaję. Jednak cztery lata konfliktów związanych z porządkiem w łazience nauczyło mnie, że w tej sprawie uprzejmym być nie warto. Zresztą i tak do nich nie dotarło i problem trzeba będzie rozwiązać administracyjnie… Już po miesiącu. Nie sądziłam, że dorośli ludzie mają taki problem ze sprzątaniem po sobie.
Doszło jeszcze przeziębienie, które trzeba było szybko zwalczyć nim przerodzi się w coś poważniejszego. Aspiryna, witamina C i herbata z cytryną potrafią zdziałać cuda…
Październik był strasznie ponury i zimy, dopadła mnie też jesienna chandra i pełne zniechęcenie do wszystkiego. Energia wróciła pod koniec miesiąca, wraz z błękitem nieba. Spójrzcie zresztą na zdjęcie powyżej – widok na tak duży kawałek słonecznego Szczecina może poprawić humor.
Na wyjścia gdzieś czasu raczej nie miałam, ale późną porą zdecydowałam się na kino z Lubym. Miał być horror, okazało się, że to nie jest horror. Powinnam się cieszyć, bo jak kiedyś wspominał horrorów nie lubię. Tymczasem trochę się na tym zawiodłam – jak już się człowiek nastawia, że będzie się bał, to chciałby się bać rzeczywiście, a tu nic z tego. Więcej napiszę na ten temat w recenzji – 13.11. Największym plusem było to, że mieliśmy kino właściwie dla siebie – poza naszą dwójką na sali było jeszcze sześć osób.
Dajcie znać, czy Wam się podoba tego typu wstawki – pojawiałyby się na pewno ostatniego dnia miesiąca. W listopadzie na pewno jeszcze będzie taki post, potem zależy to od Was.
Być może ktoś z Was ma ochotę zapytać co w takim razie z ad fontes – na razie przerywam pisanie tego typu postów. Powód jest prosty: nie cieszą się zainteresowaniem, ode mnie wymagają więcej czasu na pisanie, więc chwilowo nie ma to sensu. Jeszcze raz przemyślę formułę i być może do nich wrócę.