2. Osobisty post o wszystkim i o niczym
29 września 2014Notatki, czyli coś, nad czym spędziłam większość miesiąca |
wszystkim, czy zostanę przez promotora dopuszczona do obrony i czy ją zaliczę. Jak widać strach ma wielkie oczy, a po wyjściu z sali egzaminacyjnej sama się z siebie śmiałam – tyle stresu, a tu tak krótka i w sumie nie nieprzyjemna chwila na odpowiedzenie na parę pytań. A z jaką dumą można było powiedzieć mamie „od jakiejś godziny mam wykształcenie wyższe”. Dziś wprawdzie zmalało jego znaczenie, ale myślę, że niesłusznie. Kurczę, wiedza przecież zawsze była ważna i podziwiana. Dziś wprawdzie magistrów jest wielu i większość nie pracuje w zawodzie, ale cóż z tego? Czy to oznacza, że wykształcenie nie ma znaczenia? Że liczą się tylko umiejętności? Przepraszam bardzo, ale skąd te umiejętności, jeśli nie wyuczone gdzieś tam? Jeśli nie są skutkiem wiedzy? Może i nie zdobytej na studiach, bo na wielu kierunkach spotykamy się raczej z teorią niż praktyką. Tyle że studia jako takie niekoniecznie mają przygotowywać do wykonywania zawodu. Wiążą się z pracą naukową i rozwijaniem siebie. „Licencjat” jest tytułem zawodowym, owszem. I osoba po studiach licencjackich może spokojnie zacząć pracę po większości nawet stricte teoretycznych kierunków. Sęk w tym, że cokolwiek o studiach nie powiedzieć, to nie wiedzę z podręczników się tam zdobywa przede wszystkim. Ważniejsze są umiejętności miękkie, udowodnienie sobie własnej wartości, nabycie umiejętności zarządzania czasem i stwierdzenie, że nie ma rzeczy niemożliwych. I nabycie nowego poziomu odporności psychicznej. Inaczej część absurdów występujących na uczelni wyższej może zabić.
Dumna po obronie 🙂 |
Skoro jestem po obronie, to trzeba było zacząć kolejny stopień. Z większą czy mniejszą chęcią, ale zostałam na ekonomii… I zaczęłam I stopień z filologii polskiej. Kiedyś już się odgrażałam, że to zrobię, więc czemu nie teraz? Pierwsze zdziwienie już było – na roku mam 30 osób. Dla porównania na ekonomii około 120. Na informatykę ZUT znów przyjął ponad 300… Moja filologia trochę biednie przy tym wygląda, zwłaszcza, że jej większa część to dwukierunkowcy. Teraz wypadałoby powiedzieć po co w ogóle o tym piszę – patrząc na swój plan zajęć mogę powiedzieć, że za dużo czasu na cokolwiek poza nauką mi nie zostało. Już chyba nawet koło naukowe nie znajdzie miejsca w grafiku. Szkoda, miałam ciekawy pomysł na wystąpienie w trakcie SKN w grudniu. Skoro czasu jednak brak, to i blog będzie na tym cierpiał. Posty pewnie będą zdecydowanie mniej regularne niż w ostatnich miesiącach. I pewnie rzadsze, zwłaszcza jeśli chodzi o recenzje. No, ale że i tak będę się uczyła pisać na studiach (specjalność edytorsko-wydawnicza lub krytycznoliteracka), to i tutaj na pewno nie przestanę.
Najlepsze jakościowo zdjęcie, jakie udało mi się znaleźć. Myślałam, że Google będzie miało ich więcej. |
Szczecin mnie nadal zaskakuje. I nie wszystkie zaskoczenia są negatywne. Niedawno odprowadzałam Lubego na dworzec, bo jechał w odwiedziny do domu. Uciekł nam tramwaj, więc szliśmy trochę inną trasą, którą dotąd nigdy nie chodziłam. Ani powodu nie było, ani odwagi na spacer – nieciekawa okolica. Jednak blisko zejścia na dworzec zobaczyłam coś zachwycającego – mural stworzony, jak się później dowiedziałam, przez artystę o pseudonimie Lump (tak, lekko się zdziwiłam jak usłyszałam „no, Lump go zrobił”. Nie pomyślałam, że o pseudonim chodzi…). Nie jest jedyny w Szczecinie, można ich trochę zobaczyć na przykład w okolicach Galaxy. Wygląda jednak niesamowicie. Szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę okolicę – stare, poniszczone blokowiska, przedwojenne kamienice, nierówne chodniki i gdzieniegdzie widoczne kocie łby… Zyskuje nowe znaczenie i bardzo dobrze można poczuć upływ czasu. Staje się niemal namacalny. Mural jest też chyba jedynym pięknym elementem w całej okolicy. Paradoksalnie, choć mieszkańcom bloku życzę jak najlepiej, mam nadzieję, że nigdy nie zostanie ocieplony czy odmalowany – zniszczenie tego byłoby czymś niepojętym.