Wyznanie winy
5 maja 2013Tak, nadszedł ten dzień. Aleksandra w końcu przyzna się do tego strasznego, niecnego procederu, którym zajmuje się od roku lub dłużej. Ci, którzy na własnej skórze poczuli jej straszne i okrutne zapędy, w końcu odetchną z nieskrywaną ulgą, bo sama skazała się na karę, publikując ten post. Ucieszą się, bo w końcu przestała udawać niewiniątko i powiedziała to. Co?
JESTEM HEJTEREM!
Specjalnie piszę wielkimi literami, by nikt tego nie przeoczył. To nie może zostać przeoczone, bo dalsze tłumaczenie, czym się objawia mój hejting, straci sens. Być może za chwilę olśnię kogoś, kto nie zdawał sobie sprawy z tego, że jest hejtowany. Być może powinnam za chwilę zmienić numer GG i adres e-mail. Wyprowadzić się na Alaskę Ale zaryzykuję.
Podstawową, najczęściej stosowaną przeze mnie metodą hejtowania jest wymienienie błędów. Nie wszystkich, bo mi się nie chce tyle czasu poświęcać, ale wielu. Najbardziej rażących. Stylistycznych, ortograficznych. Interpunkcyjnych raczej nie. Tego się nie tykam, bo za głupia jestem.
To nie oznacza, że hetuję? Jak to nie?! Ileż razy słyszałam, że jestem hejterem! Bywało, że autorki ze smutkiem pisały „dlaczego mnie hejtujesz?”, komentarze znikały, a czytelnicy bloga, na którym litania błędów się pojawiła, pytali, co autor ma zamiar ze mną zrobić. Podpowiadam na przyszłość – spalić na stosie. Szybkie pozbycie się problemu na przyszłość. I pomoc dla innych biednych duszyczek.
Zdarza mi się… Nie, to tak straszne, że muszę poprosić, abyście usiedli, jeśli stoicie.
Zdarza mi się mieć własne zdanie. Uf. Napisałam to. A to, że je mam, to jeszcze nie wszystko. Ja… ośmielam się je wyrażać. I moje zdanie często jest niezgodne ze zdaniem autora tekstu, który komentuję. Rozumiecie powagę sytuacji? Krytykuję, bo mi się nie podoba. Bo nie doceniam strasznie ciężkiej pracy autora. Bo nie dostrzegam godzin, które spędził nad tekstem, by go dopieścić. No właśnie… Zazwyczaj ich nie dostrzegam wtedy, kiedy tekst mi się nie podoba, błędów jest od licha, a autor ma fanów więcej niż Putin wyborców. Wtedy też najbardziej obawiam się, że spłonę na stosie, albo zamordują mnie w inny brutalny, poprzedzony torturami sposób. Boję się sama wychodzić z domu, bo jeszcze zniknę z ulicy i odnajdę się gdzieś na Syberii.
Znajduję nieścisłości w fabule/kreacji świata/bohaterów, właściwe podkreślić. Albo jeszcze lepiej – uważam coś za płytkie lub sztampowe. Uważam, że gdzieś logiki ni widu, ni słychu. A ja zamiast uznać, że to zamierzone i genialne wypominam. Mówię, że źle. Hejtuję.
No dobrze, ale spoważniejmy nieco. Obecnie uznawane za hejt jest wszystko, co nie zgadza się z poglądami autora, zawiera ziarno krytyki czy cokolwiek innego, co w jakiś sposób może się nie spodobać. Niezależnie od tonu wypowiedzi – czy rzeczywiście jest chamski, czy uprzejmie przedstawia się swój punkt widzenia – prędzej niż wydawałoby się to możliwe, zostaje się okrzykniętym złym, obrażającym innych człowiekiem. A w ogóle, to krytykujący pewnie zjadają kocięta, o czym może dowiedzieć się w niewyszukanych słowach. Lub nie, bo komentarz zniknie. Czasami aż strach się odezwać, lepiej, bezpieczniej schować głowę w piasek i nic nie mówić. Milczeć, choć aż kusi, by coś powiedzieć. Zamknąć się w pokoju i nie wychodzić, bo wszystkim można podpaść i usłyszeć pod swoim adresem „hejter”. Smutne.
Zastanawia mnie jedno – czy naprawdę trzeba aż tak ostro reagować? Dlaczego o każdą krytykę ludzie potrafią toczyć bitwę jak o Monte Cassino? Mają aż tak zaniżone poczucie wartości? A może przeciwnie, aż tak wysokie, że nie dociera do nich, że jednak nie są tak wspaniali? Chcą być podziwiani a ktoś im psuje image?
Nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć. Po prostu czasem wyluzujmy i zastanówmy się, czy „hejter” czasem nie ma trochę racji. Może jednak rzeczywiście nie jest zakutą, pełną zazdrości pałą, a coś wie i chce się tym podzielić. Może chce pomóc i nie potrzebuje do tego tytułu doktora. Nie każda krytyka jest zła, a każda czegoś uczy. Choćby jej przyjęcia.
Teraz mam pytanie: znajdę osobistego hetera? Też chcę, by ktoś mnie tak hejtował, jak w opisie powyżej.