[325] Stróże

[325] Stróże

13 września 2019 0 przez Aleksandra

Kłamca Ćwieka jest bliski mojemu sercu. Wiem, że nie jest to seria idealna, ale spędziłam z nią naprawdę wiele godzin, świetnie się bawiąc przy czytaniu, męcząc przy interpretacji w pracy licencjackiej i na długo zapamiętując Lokiego (swoją drogą jedną z moich ulubionych kreacji tego bóstwa w fantastyce). Po Stróży sięgnęłam z entuzjazmem, zwłaszcza, że byłam w tej grupie, która „miała autorowi za złe zakończenie tamtej historii”. Entuzjazm straciłam jednak równie szybko, co anioły proszące Lokiego o pomoc tracą pióra.

W Stróżach to nie Loki jest najważniejszy, a agenci Wydziału Interwencji Nadzoru Anielskiego, w skrócie W.I.N.A., szczególnie Butch. Zajmują się głównie pilnowaniem i łapaniem Stróży, którzy naruszają zasady. Oczywiście, nie zawsze wszystko jest łatwe i idzie zgodnie z planem, zwłaszcza, gdy w pobliżu pojawia się Loki. Właśnie o takich „odstępstwach od głównych zadań” są opowiadania.

Stróże są umiarkowanie dobrym powrotem do świata Kłamcy. Z jednej strony w naprawdę udany i ciekawy sposób poszerzają świat przedstawiony w poprzednich tomach, wyjaśniają dotąd niejasne lub pominięte elementy. Ćwiek niejednokrotnie puszcza oczko do czytelnika (bardziej lub mniej subtelnie) nawiązując do wcześniejszych opowiadań i są to smaczki, które z przyjemnością się odkrywa. Jednocześnie autor nawet nie próbuje sprawiać wrażenia, że ten zbiór jest czymś więcej niż wprowadzeniem do nowej historii. I to jest ta druga strona, sprawiająca, że książka nie jest zwyczajnie „dobra” a coś poniżej.

Przede wszystkim, jeżeli bardzo chcecie się dowiedzieć co to znaczy „nic nie kończy się ostatecznie ani tylko na jeden sposób”, to trochę sobie poczekacie, ponieważ odpowiedź pojawi się na sam koniec Stróży. I jest to końcówka dosyć średnia. Ćwiek najwyraźniej zadał sobie pytanie o to, czy da się zjeść ciastko i mieć ciastko, a potem odpowiedział na nie twierdząco. Odpowiedź, która w zasadzie powinna zadowolić wszystkich czytelników, zdenerwowała mnie niczym niesławne zakończenie czwartego tomu.

Jak już tak lecę fragmentami opisu z okładki, to proszę dalej: „Tym razem nordycki bóg kłamstwa pokaże pełnię swoich możliwości”. A gdzie tam. Jestem absolutnie zachwycona nowymi postaciami  – świętym z przypadku, Jakubem Ryjkiem, i aniołem Butchem, gliniarzami bardzo w stylu starych kryminałów. Świetnie wypadają postacie epizodyczne, choćby z opowiadania Wściekłość i wrzask,  czy też z Raju utraconego, gdzie bohaterowie są wykreowani przy perfekcyjnym wykorzystaniu stereotypów o naszym narodzie. Ale Loki? Niestety, nie jest to ten sam bożek, którego poznaliśmy w poprzednich tomach. Być może za sprawą tego, że nie ma tu dla siebie całego tomu i niekoniecznie może błyszczeć inteligencją i zwariowanymi pomysłami, niemniej na pewno nie pokazuje pełni swoich możliwości. Tylko ich małą część, ciekawą, jak zwykle zabawną i nieprzewidywalną, ale do starego Lokiego mu daleko.

Jedna rzecz jest jednak w Stróżach absolutnie fenomenalna – Scena po napisach, czyli opowiadanie Chyba śnisz. Spotykają się w nim bohaterowie trzech serii Ćwieka – Dreszcza, Kłamcy oraz Chłopców i jest to najbardziej niesamowite zestawienie, jakie można sobie wyobrazić. Znajdziemy w nim wszystko, czego po autorze można się spodziewać – zwariowane pomysły, nieoczekiwane zwroty akcji, humor, specyficzny język. Jednym słowem perfekcja i aż żal, że nie ma tego więcej.

Czy polecam Stróży? Tak, ale może dopiero, gdy pojawi się kontynuacja i będzie to miało ręce i nogi na miejscu. Jak na razie jest to tylko wstęp do nowej opowieści i to taki, który szybko może ulecieć, a chyba nie ma co później do niego wracać, by przypomnieć sobie co się wydarzyło i kto jest kim.

J. Ćwiek, Stróże, Kraków 2018.