[281] Wielki Północny Ocean: Morze

[281] Wielki Północny Ocean: Morze

18 listopada 2018 0 przez Aleksandra

Rin jest synem grabarza, co oznacza, że jest nieczysty. Pogardzany przez wszystkich, z ojcem na czele, w końcu zostaje sprzedany. Jego dalsze losy nie są jednak weselsze – towarzyszy wojsku, uczy się w pełnej przemocy szkole, trafia pod skrzydła okrutnego i przerażającego mistrza. Morze opowiada o jego dorastaniu, o wpływie, jaki wszechobecne okrucieństwo i samotność wywierają na jego psychikę.

Wielki Północny Ocean autorka określa jako powieść psychologiczną i myślę, że trudno się z tym kłócić. Niewiele lub nic nie znajdą tu osoby, które w powieściach stawiają na rozwój fabuły, akcję czy rozbudowane intrygi. Nic z tych rzeczy. Zachwyceni za to będą ci, którzy lubią refleksyjność i doskonale bawią się odkrywając różne smaczki ukryte w perfekcyjnych konstrukcjach powieści, bo właśnie to, w jaki sposób powieść jest napisana robi tak olbrzymie wrażenie.

 

Świat zostaje przedstawiony w sposób niemal impresjonistyczny. Słabo poznajemy układy między postaciami, poszczególnymi grupami społecznymi, nic zresztą dziwnego, skoro ważna jest tylko jedna. Nie mamy tu rozbudowanych opisów przestrzeni, choć bohaterowie dużo podróżują, nie ma wyjątkowych kultur, realiów… Właściwie przestrzeń i cała reszta świata pojawia się tylko w chwilach, kiedy jest naprawdę ważna. Zostaje podporządkowana wyższym celom – przedstawieniu ważniejszych wydarzeń, wpływu na bohaterów, ale przede wszystkim, jako uzupełnienie do doświadczanych przez nich emocji. Inaczej jest z postaciami, które często poznajemy w najmniejszych szczegółach.

 

Porucznika bardzo rzadko autorka nazywa po imieniu. Przyjmuje on tylko kolejne pseudonimy -początkowo głównie Dzikiego Kruka, od czasu do czasu jest nazywany przez Rina Leslunem, a  pod koniec powieści porucznikiem. W pewnym sensie poznajemy po prostu role, jakie ten bohater przyjmuje, ale takie podsumowanie będzie nadmiernym uproszczeniem sprawy. Nie można zapomnieć, że poszczególne nazwy mają swoje konotacje i doskonale budują pewne efekty. Jako Dziki Kruk postać jest nieprzystępna, przerażająca, idealna, bez słabości i absolutnie nieludzka – tak początkowo postrzega swojego pana Rin, tak postrzega go wielu żołnierzy przez całą powieść, a podejście udziela się czytelnikowi. Dziki Kruk budzi fascynację, ale w jakiś sposób niepokojącą, nie mamy wątpliwości, że jest to fascynacja złem i niebezpieczeństwem. Sprawa trochę się komplikuje z Leslunem – nadal budzi lęk, ale staje się dobrym, wymagającym nauczycielem, który okazuje pewną troskę i wymaga już jako takiej opieki. Nie jest to szczególnie duże przeistoczenie, nie do końca wynika też z uczuć Rina, a raczej przymusu. Za to jako porucznik ta sama postać nabiera cech ludzkich. Nie jest już idealny, poznajemy słabości, starannie skrywane skazy i bohater staje się po prostu wybitnym żołnierzem, który z pewnością wiele przeszedł. Do tego traci swój nieludzki rys i zamiast bohatera budzącego przerażenie, mamy kogoś, kto może nie budzi sympatii, ale na pewno szacunek. Najbardziej niesamowite jest to, że ta postać się absolutnie nie zmienia. Wciąż jest to ten sam Dziki Kruk, niebezpieczny, okrutny, ale podejście do niego, sposób postrzegania tak Rina, jak i czytelnika musi ulec zmianie w sposób naturalny.

 

Zmienia się za to Rin. Początkowo w jego postaci mamy modelowy i perfekcyjnie ukazany przykład osoby, która jest wychowywana z dala od ludzi, w pogardzie i przy braku jakichkolwiek ciepłych uczuć. Sprawia to, że Rin absolutnie nie odnajduje się w towarzystwie ludzi, nie ma pojęcia o podstawach kontaktów międzyludzkich. Na innych patrzy z niezrozumieniem, a autorka ukazuje to także na poziomie językowym – bohater myśli „oni” lub „te istoty” samodzielnie się odgradzając, nie dążąc do stworzenia relacji. Nie jest tak jednak przez cały czas. Bohater stopniowo się zmienia od jednostki absolutnie podporządkowanej rozkazom, po taką, która przejawia już jakąś inicjatywę – w końcu jak inaczej nazwać podczytywanie lekarskich notatek lub zachowanie wobec dawnych kolegów? Warto zwrócić uwagę na podejście Rina do pudełka i chusteczki, będących jego skarbami – początkowo są to przedmioty nieodłączne, najważniejsze, w miarę rozwoju postaci (i czasu spędzanego z Krukiem) stają się mniej ważne, w końcowych partiach powieści właściwie się nie pojawiają – bohater coraz mniej żyje przeszłością.

 

Ciekawie wygląda też konstrukcja bohaterów w szkole. Uwagę przyciągają bardzo podobnie brzmiące imiona postaci – większość ma imiona na „r” i prezentuje zupełnie inne cechy charakteru. Są przejaskrawione, najważniejsze cechy przyćmiewają wszystko inne lub poza tym jednym elementem nie ma w nich nic. Nie jest to wada, takie przedstawienie uświadamia, że ci bohaterowie mają naprawdę wiele wspólnego ze sobą – wszyscy są inni, w jakiś sposób określeni, ale żaden z nich nie jest pełnowymiarową postacią. Przeciwnie, dopiero gdyby ich wszystkich złożyć w jedną całość powstałby rozbudowany, z krwi i kości, bohater.

 

Warto zwrócić uwagę na to, jak wypada kwestia kobiecości i męskości, choć kobiet w powieści właściwie nie ma. Świat kreowany przez Szelenbam jest hipermęski – mamy przemoc, okrucieństwo, walki, żołnierski żywot, niemal absolutną ciemność i zło. A jednak pojawienie się postaci kobiecej, która w zasadzie powinna w takim świecie stanowić tylko kolejny ryt przejścia Rina w dorosłość, wytrąca bohaterów z ustanowionych wcześniej ról. To postaci kobiece pozwalają na dostrzeżenie zapomnianych emocji, na łzy (choć przecież mężczyzna nie płacze), na gniew. Nie tylko Rin staje się nagle bezbronny w towarzystwie Tesil, ale i porucznik. Nie jest to słabość przyjmowana łatwo – czyż nie odtrąceniem są prezenty od Kruka? Odtrąceniem kobiety, ale i tego, co za nią idzie – emocji, słabości, którymi tak pogardza bohater? Jednocześnie cały wątek nie jest zwykłym antyfeminizmem i pochwałą męskiej siły. Przeciwnie, zbyt wyraźnie w tych partiach tekstu widać zagubienie i lęk bohaterów, są zbyt jasno i intymnie opisane.

No właśnie, tu się pojawiają opisy światła, intymności odgradzającej. A takich jest naprawdę niewiele w powieści. Rin nie ma wielu miejsc, w których czuje się dobrze czy bezpiecznie – szuka swoich samotni, ale one zawsze są naznaczone jakąś skazą – odpoczynek na polach budzi od razu skojarzenia z dzieciństwem i cmentarzami, na których spędzał wiele czasu i odpoczywał. Wieża, na którą wspinał się w szkole była uszkodzona, niszczejąca. Jest to dość wymowne zarówno w kwestii postaci, jak i samego świata.

 

Żeby nie było tak słodko, na koniec wypadałoby troszeczkę ponarzekać… Ale naprawdę niewiele jest tu powodów. Pierwsze to kwestia redakcji – całkiem sporo było brakujących kropek, przestawionych literek i przy takiej książce (i poetyckim języku jakim jest pisana) to naprawdę złości. Drugie – Szelenbaum, jak już wspominałam, naprawdę świetnie konstruuje postaci i w przypadku porucznika przez długi czas subtelnie gra między jego okrucieństwem i poglądami a pewną delikatnością, współczuciem, poświęceniem. I dlatego w momencie, kiedy Rin zastanawia się nad okrucieństwem swojego pana, a stronę dalej mamy piękny obrazek jego poświęcenia i rzucenia się w wodę za żołnierzem, poczułam się jakbym dostała po głowie tendencyjnością, która przecież absolutnie nie pasuje do tego, co było wcześniej i później. To zbyt posty sposób na skomplikowanie postaci. A przecież wystarczyło te dwa elementy troszeczkę rozdzielić…

Jakby jeszcze ktoś miał wątpliwości – polecam. Ale nie wszystkim, bo na pewno nie będą zachwycone osoby, które nie lubią refleksyjności w powieściach lub ważna jest dla nich wartka akcja. Tego Wielki Północny Ocean nie ma.

K. Szelenbaum, Wielki Północny Ocean: Morze, Warszawa 2013.

Wielki Północny Ocean

~ Morze ~ Kosmos ~ Bóg ~ Los ~ Wszędziebądź ~