[234] Cylinder van Troffa

3 lutego 2018 0 przez Aleksandra

Zajdel był autorem, którego dotąd kojarzyłam z nazwiska, nagrody jego imienia i zbioru opowiadań, czytanego dość dawno temu. Pewnie jeszcze długo by tak zostało, gdybym nie szukała książki z motywem miasta na konferencję. Pretekst do poczytania taki sobie, ale cieszę się, że się pojawił – Zajdel z całą pewnością zasługuje dziś na większą uwagę.

Załoga Heliosa z trudem wraca na ziemię po trwającej 120 lat misji kosmicznej. Podróż nie miała trwać tak długo, niestety w drodze powrotnej zepsuły się silniki. Kosmonauci trafiają do Osiedla na Księżycu, gdzie zabrania im się zejścia na Ziemię, określaną mianem „zbyt niebezpiecznej do życia”. Jeden z podróżników postanawia jednak uciec i dostać się na ojczystą planetę. Tam styka się z zupełnie nieoczekiwaną sytuacją – wymierającą i podzieloną na wrogie obozy ludzkością, świetnie funkcjonującymi miastami bez niej i powolnym upadkiem cywilizacji.

Świat przedstawiony w powieści poznajemy stopniowo, a jeszcze wolniej przyczyny tego, co doprowadziło do jego upadku. Może to i lepiej, ponieważ zadziwiająca ugodowość ludzkości w kwestiach tak ważnych jak powszechna antykoncepcja (by nie rzec: sterylizacja), zgadzanie się na kontrolę urodzeń z zewnątrz, a także wymieranie pewnych grup w myśl zasady stworzenia nadczłowieka przy pomocy genetyki, mogłyby dość skutecznie odstraszyć. Zwłaszcza, że wedle relacji bohaterów opowiadających o tym, podobno przechodziły jednomyślnie, bez protestów.

Niemniej, konstrukcja świata jest całkiem interesująca – założono, że aby ochronić Ziemię przed przeludnieniem, należy wyeliminować jednostki nieodpowiednie genetycznie – z chorobami fizycznymi i psychicznymi, niedostatecznie inteligentne. W sposób humanitarny, po prostu nie pozwalając im się rozmnażać. Okazało się to niewystarczające, więc te najbardziej wartościowe osoby przeniesiono na Księżyc, a całą resztę pozostawiono na Ziemi, w powietrzu rozpylono środek zapobiegający rodzeniu się dziewczynek – ludzkość na planecie miała szybko i naturalnie wyginąć. Niestety, trwało to dłużej niż zakładano, tymczasem ludność księżycowa stopniowo traciła zdolność do życia na powierzchni planety. Właśnie w tym momencie osadzono akcję – ludzkość na Ziemi jeszcze jako tako funkcjonuje, choć coraz słabiej, miasto samo w sobie ma się świetnie i dba o swoich mieszkańców. Niestety, wszyscy mają poczucie dogasania cywilizacji i świadomość, że nie nastąpi nic więcej. Ludzkość pogrąża się w apatii, cywilizacja nie jest w stanie się rozwijać – po co, skoro nikt jej nie przejmie, nie będzie kontynuował postępu? Prowokuje to pytania o człowieczeństwo i możliwości cywilizacyjne – jak żyć, gdy nie ma nadziei na przyszłość?, czy dobro ogółu może przyćmić jednostki?, do czego prowadzi nadmierne zaufanie wobec naukowców?

Cylinder van Troffa to także opowieść o samotności i nadziei. Główny bohater stara się dotrzeć na Ziemię, ponieważ wie, że mimo upływu czasu może spotkać się z ważną dla niego kobietą. Przez długi czas jest to dla niego najważniejsze i tylko to utrzymuje w nim wolę życia i działania. Gdy spotkanie okazuje się niemożliwe, wola zaczyna zanikać. Pojawia się za to poczucie winy, zmarnowania życia i chęci cofnięcia czasu. Rozdarcie, które przeżywa – względem kobiety, obowiązków wobec reszty załogi, nowo poznanych osób i siebie samego – ukazane jest w sposób bardzo wiarygodny i znakomicie pasujący do sytuacji.

Zaskakujące jest to, że powieść w gruncie rzeczy ma pozytywny wydźwięk – upadek cywilizacji nie jest ostateczny, ponieważ przetrwała na innej planecie. Wychodzi na to, że pod pewnymi względami cywilizacja dąży do upadku, ale nie jest skazana na zniknięcie. Jest też szansa dla samej ludzkości, niezależnie od tego, jak wiele niewybaczalnych błędów popełniła.

J. A. Zajdel, Cylinder van Troffa, 2000.