[213] Pieśń jutra
2 sierpnia 2017Długo czekałam na kontynuację Czasu żniw – pierwszymi tomami serii Shannon zachwycałam się prawie dwa lata temu, a choć bardzo chciałam przeczytać Pieśń jutra tuż po premierze, to niestety obowiązki nie pozwoliły. Podobno jednak na to, co dobre warto czekać, a w przypadku trzeciej książki Shannon zdecydowanie jest na co.
Paige została nową Zwierzchniczką, ale nie oznacza to, że od tej pory wszystko świetnie się układa. Wciąż ma wielu przeciwników politycznych, Ramaranci niezbyt chętnie współpracują, a na ulicach robi się coraz niebezpieczniej za sprawą tarcz czuciowych i godziny policyjnej. Mahoney musi wykazać się wyjątkową inteligencją i odwagą, by uratować swoich jasnowidzów i kontynuować walkę z Sajonem.
Dotąd z książkami Shannon było tak, że od pierwszych stron akcja rozwijała się bardzo szybko. Tym razem tak nie jest – dobra 1/3 książki to przedstawianie bieżącej sytuacji w Zakonie Mimów oraz problemów politycznych i społecznych, z jakimi mierzy się Paige. Nie jest to nudne, ale w tej początkowej części nie ma co liczyć na liczne niezwykłe zwroty akcji. Jednak za pomocą wprowadzania kolejnych problemów, autorka znakomicie buduje napięcie, które utrzymuje aż do końca. Poza tym kiedy w końcu akcja rusza, robi to w naprawdę spektakularny i nieprzewidywalny sposób, dzięki czemu dotychczasowi fani serii nie mogą czuć się zawiedzeni.
Dotąd zachwycałam się subtelnie poprowadzonym wątkiem miłosnym – był tylko urozmaiceniem fabuły, a nie jej wiodącym elementem. Nadal tak jest i choć Paige zastanawia się nad sensem związku z Naczelnikiem, to nie jest on najważniejszym elementem jej rozważań. Wątek jest prowadzony subtelnie, obok głównej linii fabularnej, i sensownie. Do czasu, bo o ile wcześniejsze decyzje Mahoney co do Arcturusa są logiczne, to na koniec robi coś, co w żaden sposób nie jest uzasadnione i zrozumiałe.
Ogólnie Pieśń jutra czytało mi się dobrze, choć jedna rzecz zgrzytnęła. W pewnej chwili, gdy członkowie Zakonu już się ukryli, Paige wygłasza przemowę, która nieodparcie kojarzyła mi się z przemowami z serii Czerwona królowa Aveyard, szczególnie jej zakończenie „Jutro powstaniemy.”. Nie było to miłe skojarzenie, ponieważ książki Aveyard mi się nie podobają, na dodatek sprawiło, że nie mogłam się oprzeć porównywaniu tych serii dalej. Podobieństw faktycznie trochę jest, choć wynikają one raczej ze schematów typowych dla podgatunku niż inspiracji konkretnymi utworami: ot, dziewczyna, która nieoczekiwanie została przywódczynią ruchu oporu udaje się w podróż, by odnaleźć coś, co pomoże w pokonaniu wroga, gotowa jest przy tym na wszelkie poświecenia, a w między czasie zastanawia się nad swoją miłością do niedostępnego partnera oraz tęsknotą za przyjaciółmi i rodziną, którą w jakiś sposób traci. Trzeba jednak przyznać, że Czas żniw mimo zachowania schematu ciekawi. Podchodzi również w sposób poważniejszy do prezentowanej tematyki niż większość młodzieżowych dystopii. To nie jest tylko schematyczna opowieść o totalitaryzmie, ale i o inności, którą łatwo przenieść na prawdziwy, codzienny świat. Shannon doskonale prezentuje mechanizmy wykluczenia i ich konsekwencje.
Czy polecam Pieśń jutra? Zdecydowanie. Wszyscy, którzy czytali poprzednie tomy powinni być zadowoleni, ponieważ książka trzyma ustalony wcześniej poziom. Tym, którzy nie mieli do czynienia z powieściami Shannon polecam w końcu się z nimi zapoznać, szczególnie jeśli lubicie fantastykę.
Autor: Samantha Shannon
Tytuł: Pieśń jutra
Wydawnictwo: SQN
Rok wydania: 2017