„A ja to w tym wieku”
20 maja 2017Jakoś na początku roku akademickiego trafiłam na artykuł jednego z moich wykładowców na temat uczelni wyższych i studentów. Normalnie take rzeczy omijam szerokim łukiem, bo nie lubię denerwować się bez powodu, a to właściwie jedyny efekt tego typu tekstów. Tym razem kliknęłam w link – byłam zaciekawiona nazwiskiem autora, skuszona tym, że od początku studiów słyszę same pochwały na temat swojego roku, roczników poprzedzających i nowych, które w między czasie zaczęły polonistykę. Skoro tak, to przecież nie przeczytam w tekście tylko o tym, że studenci są beznadziejni, prawda? No, jednak przeczytałam. Bo studentom to się nie chce, bo zawsze mają postawę roszczeniową, a w ogóle to młodzi poloniści książek nie czytają, obowiązki w nosie mają, padło nawet wyświechtane „a za moich czasów to my dopiero czytaliśmy”. No i właśnie teraz mi się ten artykuł przypomniał, tak w kontekście zdjęcia, które ostatnio poruszyło czytelników w internecie (obrazek obok) i komentarzy dotyczących go. Budzą we mnie tę samą mieszankę smutku i gniewu.
W tej chwili nie interesuje mnie treść artykułu z GW, zresztą chyba mało kogo interesowała. Nie interesuje mnie też, czy to dużo, czy mało. To trudne do oceny i myślę, że nawet jakby zrobić ankietę wśród licealistów, czyli najbardziej zainteresowanych, to przypuszczam, że zdania byłyby zróżnicowane. W tej chwili denerwuje mnie tylko podejście ludzi i ich oderwanie od rzeczywistości. W dyskusjach cały czas zauważa się, że młodzi filmy i seriale oglądają, na imprezy chodzą, grają na komputerach, przesiadują na Facebookach i innych Instagramach, ale książek nie czytają, a przecież one takie dobre i w ogóle „ja w tym wieku”. Tylko że nie zauważa się jednego: postęp technologiczny faktycznie dał duży wybór rozrywek, z którego wszyscy korzystamy. Dał nam również nowe obowiązki.
W tym roku szkolnym udzielam korepetycji dzieciom w różnym wieku. Wśród nich jest pewien dwunastolatek. Kiedyś poskarżył się, że nie zdążył przeczytać książki i musi już oddać do biblioteki. Spojrzałam, miała może 100 stron, może nawet nie. Moja pierwsza reakcja: taki drobiazg, to się w jeden wieczór przeczyta i zdąży zacząć coś innego. A potem zaczął tłumaczyć: na taką lekcję trzeba było zrobić prezentację, na taką też, na kolejną poszukać w internecie informacji, jeszcze zadanie domowe zrobić, tu znów potrzebne informacje, zajęcia dodatkowe, korepetycje, w między czasie ustalić milion rzeczy z klasą, a tu się od razu długie dyskusje robią o za i przeciw, a potem to się już nic nie chce.
No, faktycznie, nie chce się. Zresztą, nawet jakby się chciało, to pewnie byłaby już odpowiednia pora do spania. Zmierzyłam dzieciaka własną miarą i wspomnieniem tego, jak wyglądała moja szósta klasa – nie wiedzieliśmy nawet jak się prezentację robi, informacji szukaliśmy w książkach, bo nawet jeśli ktoś miał internet, to był on dobrem luksusowym, więc strasznie drogim. Ba, nawet komputery nie były tak powszechne, a przecież nie minęło od tamtej pory wiele czasu. Studentów własną miarą zmierzył autor artykułu, o którym pisałam na początku – nie zauważył, że my poza studiami i czytaniem mamy też inne obowiązki – praca jest bardzo czasochłonną koniecznością, ale bez niej trudno wystartować po studiach, na niektóre zajęcia poza czytaniem musimy obejrzeć filmy, gdzieś tam musimy wykazać się jeszcze jakąś działalnością dodatkową, niektórzy studiują na dwóch kierunkach… A uczniowie szkół średnich są gdzieś pomiędzy tym wszystkim i naprawdę nie zazdroszczę im tego. Z jednej strony rzeczywistość szkolna, z drugiej myśl o przyszłości, w efekcie której często podejmują dodatkową działalność, czy to dorabiając sobie, czy działając w wolontariacie i cały czas mierząc się z tym, co studentom w większości przypadków jest już oszczędzone: wymaganiami rodziców, nauczycieli i dalszej rodziny, którzy to „za swoich czasów”. Tego jakoś nikt nie dostrzega. Przecież wystarczy spojrzeć tylko przez pryzmat własnych doświadczeń i stwierdzić, że teraz to młodzi mają wszystko lepiej, łatwiej, szybciej, a skoro im coś nie wychodzi i są zmęczeni, to sami sobie winni, było się tyle nie obijać. Bo przecież tak trudno dostrzec, że mają też więcej do zrobienia. To już nieistotne, prawda?
A przecież jest jeszcze życie. To, z którego najwyraźniej wszyscy powinni zrezygnować, by czytać książki czy robić inne ważne, produktywne i rozwojowe rzeczy. Bo przecież nie można w ramach odpoczynku obejrzeć serialu, przejrzeć kilkanaście razy Facebooka, pogadać z koleżanką na czacie, wypowiedzieć wojny wrogiej gildii w grze, czy iść na balety w środku tygodnia. No nie można, bo tylko obowiązki trzeba wykonywać, a nie jakieś odpoczynki. Poza tym książka to najlepszy odpoczynek. Dopiero kiedyś, jak będziesz starszy… Nie. Wbrew temu, co ci „starsi” mówią, nie będziesz mieć wtedy czasu, by to nadrobić. Młodość jest tylko jedna. I życie też.
Słusznie, mimo że czytanie zazwyczaj jest moją ulubioną rozrywką w wolnym czasie, drugą klasę liceum wspominam jako mękę czytania "cegły" za "cegłą". Nie było nawet czasu zastanowić się nad nimi, czytało się "na czas"…
Niestety, drugą liceum też pod tym kątem źle wspominam… 🙂
W swoim życiu przeczytałam prawie wszystkie lektury, ale strasznie frustrowało mnie to, że niekiedy nie skończyłam czytać jednej, a już ją omówiliśmy i trzeba było czytać następną. A naprawdę czytałam dość szybko i w sumie jako jedyna w klasie, bo reszta leciała na streszczeniach – może i mieli rację. 😉
Po podstawówce nie przeczytałam żadnej lektury, oprócz Romea i Julii, ale to akurat uwielbiam. A w czasach gimnazjum i liceum czytałam naprawdę sporo. Chociaż pamiętam, że podobało mi się Tango Mrożka oraz Inny świat. Tak jak ktoś wspomniał, czytało się "na czas" i bez zastanowienia. Zresztą nawet teraz bym do tych lektur nie powróciła.