Ad fontes – pomówmy o romansach

31 lipca 2015 0 przez Aleksandra

O chodzi w Ad fontes? Uwaga, tekst omawia fabułę i postacie, więc zawiera też dużo spojlerów.

We wstępie pisałam, że w trakcie przygotowywania się do zajęć czytam książki, które zachwycają, ale też takie, przy których zastanawiam się „co ja czytam”. „Malwina, czyli domyślność serca” należała do tej drugiej kategorii – ma wszystko, co znajdziecie w dzisiejszych romansach. Niestety, tych z najniższej półki. Już na początku muszę przyznać, że trochę się z „Malwiny” będę podśmiewać, ale nie będzie to śmiech złośliwy. W tej książce można znaleźć naprawdę dużo rzeczy, których dzisiejszy czytelnik ma dosyć, które go irytują lub śmieszą i z jego punktu widzenia nie jest to książka wybitna, może nawet nie będzie dobra – pełno w niej dziwnych zbiegów okoliczności, absurdów, naiwności. W czasie gdy powstawała, było zupełnie inaczej.
Słowem wstępu – książka pochodzi z roku 1812, napisała ją księżna Maria Czartoryska-Witrembska. Był to pierwszy romans napisany w języku polskim i wówczas bardzo się podobał, był nawet tłumaczony na francuski. Ba, dalej jest czytany, dalej jest tłumaczony – parę lat temu wydano go w USA.

Nie ma w tym nic dziwnego, książka pod pewnymi względami jest niezwykła – w XIX wieku wprowadzała sporo nowych elementów. Chociażby przeżycia głównej bohaterki – w dzisiejszej literaturze ciężko się bez tego obejść, wtedy było to bardzo nowatorskie. Witrembskiej było łatwiej, bo jej młodość była bardzo podobna do tej Malwiny i możliwe, że opisując jej losy, opisywała swoje fantazje. Obecnie „Malwina” już zachwytu nie budzi, ale ma sporo elementów, które wykorzystują pisarze.

Sama kreacja głównej bohaterki jest już takim elementem – Malwina jest cudowna. Dobra, grzeczna, miła, pomocna, troskliwa, patriotka. Do tego piękna i wszyscy się w niej zakochują od pierwszego wejrzenia. Ideał, anioł po prostu. W trakcie lektury można dojść do wniosku, że panuje również nad swoimi uczuciami – póki Ludomir jest grzeczny i cudowny, póty go kocha, ale jak już przestanie taki być, to serce nagle się odwraca. Do tego z miłości i tęsknoty słabnie, więdnie, a mdlenie na zawołanie opanowała do perfekcji.

Brzmi znajomo? Pewnie, że tak. Właściwie każda bohaterka romansów ma podobne cechy. Ba, nie tylko romansów, inne gatunki również ociekają wyidealizowanymi postaciami. Nie powiem, że taka idealizacja postaci pojawia się po raz pierwszy u Witrembskiej – już wcześniej autorzy mieli skłonność do idealizacji i tworzenia postaci bliskich boskości i właściwie Malwina na tym tle się nie wyróżnia. Pasuje za to doskonale do głównej intrygi w powieści.

Ile razy czytaliście książkę lub oglądaliście film, w którym pojawiały się bliźniaki, które rozdzielono, gdy były dziećmi i nie wiedziały o sobie? Pewnie sporo? Mnie najbardziej kojarzą się filmy z bliźniaczkami Olsen, ale było tego więcej. W „Malwinie” również bliźniacy są. Nawet noszą to samo imię, a rozpoznać można ich po znamieniu. Dziwnym trafem mają nawet upodobanie do tych samych kobiet – obaj zakochują się w Malwinie, a jakże. Nie są jedynymi mężczyznami, którzy się w niej kochają, ale to w tej chwili pomińmy. Bracia, o dziwo, nie są rozdzieleni przez rodziców, którzy się rozstali, jak to bywa w przypadku młodzieżówek, ale i ten wątek jest dramatyczny – jeden z nich został porwany przez cyganów. Oczywiście, żeby nudno nie było, bracia dowiadują się o sobie w okolicznościach dramatycznych, kiedy nie wiadomo, czy jeden z nich przeżyje, czy nie (to znaczy nie wie tego nikt poza czytelnikiem). Wcześniej panowie mijali się nie wiedząc o sobie – bo jeden akurat udawał nieznanego rycerza, albo akurat chował się po krzakach (i widział drugiego, ale podobieństwo jakoś mu umknęło), albo miał na głowie hełm. Na szczęście serce zawsze rozpozna tego właściwego… Serce Malwiny w każdym razie.

Jest jeszcze jedna postać poboczna, która zasługuje na uwagę, bo bardzo często taka kreacja pojawia się w literaturze współczesnej – Doryda. Piękna, zła, zazdrosna konkurentka Malwiny. To w niej kochał się Ludomir (nie ten właściwy, którego Malwina kocha, jego brat). W dzisiejszej literaturze Dorydę można znaleźć w kreacji koleżanek z klasy, z którymi główne bohaterki się kłócą (zwykle o chłopaka… w sumie jak tutaj) i nie lubią ich, koleżanek z pracy w wersji dla czytelników trochę starszych. Kreacja tej postaci jest identyczna, z całym egoizmem, pięknym i drogim ubraniem, przekonaniem, że facet powinien być jej i nienawiścią do głównej bohaterki, która, oczywiście, jest całkowitym przeciwieństwem.

„Malwina, czyli domyślność serca” należy do klasyki literatury polskiej. Jej fabuła z całą pewnością jest ponadczasowa i nawet dziś znajdzie wiele fanek, w końcu rzecze kobiet czytają romanse. Koleżanka z roku stwierdziła, że „książka jest piękna, bo każda kobieta chciałaby coś takiego przeżyć”. Może i tak, ale nie zmienia to faktu, że chyba czas najwyższy odczarować klasykę określaną „jako dzieła wybitne, uniwersalne, niosące za sobą wielkie mądrości” etc. „Malwina” tego nie niesie, jest prostą lekturą, która z pewnością zainspirowała wiele osób, wiele czytelniczek się nad nią wzruszyło, podobnie jak nad romansami powstającymi później. Nie niesie za sobą nic więcej – widać klasyka jednak może być zwykłą literaturą rozrywkową. 
Tekst książki można znaleźć m.in. tutaj.

>*<

Tak mniej więcej zamierzam prowadzić tę serię postów. Z tym, że w przypadku romansu skupiłam się na jednym utworze, ale często będzie ich kilka.
Jeśli ktoś spodziewał się czegoś innego/ma uwagi/rady, to dajcie znać – przemyślę i możliwe, że rzeczywiście coś zmienię. Jakby nie patrzeć piszę dla Was.

Proszę o komentarze 🙂