[48] Kolejna powieść debiutancka… – „Dom na Wyrębach”

26 grudnia 2014 0 przez Aleksandra
Tytuł: Dom na Wyrębach
Autor: Stefan Darda
Rok wydania: 2008
Wydawnictwo: Videograf II

Liczba stron: 336

Ogólnie to ja horrorów nie lubię. Omijam je szerokim łukiem, nieważne czy to książka, czy film. Nawet te śmieszne, gdzie jawnie widać, że pajęczyna jest z plastiku, a spod szmaty, w jaką odziana jest zazwyczaj zjawa, wyzierają trampki, potrafią wytrąć mnie z równowagi. Paradoksalnie, lubię posłuchać od czasu do czasu Ossobliwości w Trójce, a tam parę razy gościł Darda ze swoimi opowiadaniami. Dobrymi opowiadaniami, dodam, więc na jakąś jego książkę prędzej czy później skusić się musiałam.

Marek Leśniewski, doktor prawa, właśnie rozwiódł się z żoną. Okoliczności w jakich do tego doszło, sprawiły, że nie mógł dłużej zostać we Wrocławiu. Przyjaciel ze studiów załatwił mu pracę na uniwersytecie w Lublinie. Marek kupił stary dom w Wyrębach, gdzie ma dookoła gęste lasy i jednego sąsiada, mnóstwo ptaków i święty spokój. Niestety, sielanka nie trwa długo i w jego nowym domu zaczynają się dziać dziwne rzeczy.

Akcja powieści rozgrywa się na przełomie 1995 i 1996 roku, ale w zasadzie poza krótkimi i raczej nielicznymi wzmiankami o niedawnym upadku komunizmu, o niedawnych brakach wszystkiego w sklepach czy nieobecności takich urządzeń jak telefony komórkowe, ciężko zauważyć, że to nie są czasy bardziej współczesne. Akcja jest dość ponadczasowa, a nie ukrywajmy, że świat się jednak nieco zmienił od tamtej pory. I ludzie. Niby wiadomo, jak wtedy wyglądał świat i że zmiany duże nie są, ale jednak – z punktu widzenia współczesnego czytelnika, człowieka, który w tamtych latach miał 3 lata i przywykł do technologii otaczającej go z każdej strony – te krótkie wzmianki o Polsce sprzed niespełna 10 lat potrafią zaskoczyć. I chyba po raz pierwszy dostrzegłam jak bardzo warunki, w jakich dorastałam różnią się od tych, w których dorastali moi rodzice. Mama trochę wcześniej była na studiach, teraz ja jestem – ale nawet te studia wyglądały zupełnie inaczej, inne było też życie studenckie…

Koniec dygresji, rozważania zostawmy na boku i wracajmy do powieści – Darda nie stworzył absolutnie nic oryginalnego. Sąsiad Marka to niby kryminalista, w lesie jest stary poniemiecki cmentarz, zjawa rozbija sobie butelki na ścianach siłą woli i towarzyszy jej puszczyk. Z Wyrębów wydostać się gdziekolwiek ciężko, a kulminacyjny punkt powieści rozgrywa się w trakcie zamieci śnieżnej i braku prądu. Jedyne oświetlenie do ostatnia dogasająca już świeca, chroniąca Marka, który wcześniej stracił ochronny medalik. Otrzymany wcześniej od tego niechętnego wszystkim, wrogo usposobionego sąsiada. Klasyka.

Czytało się jednak dobrze i nie miałam ochoty rzucać zaklęciami nad schematycznością. Wpłynęły na to dwa czynniki – Darda ma lekkie pióro i potrafi stworzyć klimat. Nawet te najbardziej oklepane momenty, grane już po sto tysięcy razy, w opisie Dardy potrafiły wzbudzić dreszczyk, a cień okna na ścianie w nocy, jakoś tak inaczej wyglądał… Efekt podsycały dwie rzeczy. Po pierwsze to, że Leśniewski nie spotkał się ze swoim duchem zbyt często. Wiedział, że zjawa kręci się w pobliżu co noc, ale ją samą widział tylko parę razy. Przez resztę czasu powieści Marek wiódł normalne życie. Pracował, remontował dom, spotykał się z przyjaciółmi i nawet zainteresował się dziewczyną… A potem puf! Pojawia się „Basia”. I nagle pięknie nie jest. Nawet ładnie już nie. Po drugie – wiedział, że zjawa jest w pobliżu. Wiedział, że nie o niego jej chodzi. Ale puszczyk śpiewał. Marek miał wrażenie, że cały czas jest obserwowany. Bał się, a wraz z nim czytelnik. Małe, naprawdę drobne rzeczy sprawiły, że klimat jest niesamowity.

Można i warto wspomnieć jeszcze o bohaterach – żywi, sympatyczni i nie ma postaci, której polubić się nie da. Najważniejsze jednak, że dobrze przedstawione są relacje międzyludzkie – troska o przyjaciół, porozumienie starego małżeństwa. Widać to niemal na każdej stronie powieści, przy spotkaniu niemal każdej postaci. Ciekawostka – jedyne negatywne emocje związane z postaciami to, te związane z sąsiadem Marka, Jaszczukiem, oraz ze zjawą. Nic poza tym. Czasem Hubert się wściekał i klął na Marka, ale tylko z troski i szybko mu przechodziło.

Niestety, Darda machnął się parę razy, jakby nie mógł się zdecydować na jedną wersję. Na przykład z czasem w ciągu niecałej strony – raz mamy wtorek, wychodzą od mechanika do baru i zaczyna padać, Skurbiszowie wpadną w czwartek wyremontować dach. Następny akapit – wyszli po kupieniu eternitu ze sklepu, patrzą z knajpy jak leje i dowiadujemy się, że remont ma być następnego dnia. Koniec końców remont odbył się w czwartek, zgodnie z pierwszą wersją, ale ta jedna strona wprowadziła sporo zamieszania.

Koniec końców bardzo podoba mi się klimat powieści i jeśli za jakiś czas będę miała ochotę na horror, to wiem już gdzie szukać. „Dom na Wyrębach” mogę polecić tylko z powodu tego klimatu i nie będę nikogo oszukiwać, że książka jest dobra. Jest przeciętna. Może kolejne książki Dardy, napisane już z jako-takim doświadczeniem są lepsze, zobaczymy. Kiedyś.

>*<

Recenzja bierze udział w wyzwaniach: Czytam fantastykę, Przeczytam tyle, ile mam wzrostu.

Proszę o komentarze 🙂