Gdy nie-recenzja jest recenzją, a recenzja nią nie jest

29 marca 2014 0 przez Aleksandra
Pomysł na ten post pojawił się w trakcie Pyrkonu i prowadzonego przez redakcję „Fantasy&Science Fiction” spotkania „Od polecanki do recenzji”. Pojawiło się wtedy dużo polemizujących głosów odnośnie podejścia redakcji. 


Wszystko zaczęło się od samej definicji pojęcia „recenzja”, za którą uznano „analizę dzieła”. Za za tym idzie stwierdzenie, że skoro tak, to recenzja nie może być negatywna. Może być jedynie pozytywna, bo to zakłada analiza. Skoro coś analizuję, to nie mogę tego ocenić źle i pisząc recenzję od razu dane dzieło polecam, bo widzę związki z innymi dziełami i temu podobne. Jeśli nie polecam, to nie piszę recenzji, proste. Już samo to brzmi nieco absurdalnie. Autor jeśli pisze o swoich odczuciach względem dzieła, to nie pisze recenzji a polecankę, kolejne słowa redakcji. 

Definicja PWN:
recenzja «omówienie i ocena dzieła literackiego, spektaklu teatralnego, koncertu itp., zwykle publikowana w prasie» 

• recenzyjny • recenzyjka • recenzent • recenzencki • recenzentka • recenzować

Definicja SJP:

fachowe, krytyczne omówienie i ocena np. dzieła literackiego, spektaklu teatralnego, filmu itp.

Jak widać po przytoczonych definicjach – redaktorzy „F&SF” zapomnieli, że recenzja nie jest tylko analizą bądź omówieniem tekstu (pozwólcie, że od teraz dla wygody będę się odnosić do literatury, a nie wszystkiego). Analizę nazywa się analizą. Recenzja też nie jest oceną, jak wspomniał ktoś z sali. Ocena jest oceną. Recenzja jest jednym i drugim.

Oczywiście, recenzje pisze się różnie. Co innego recenzja do prasy codziennej, co innego do gazety typu „Nowa Fantastyka”, a co innego na jakiś portal czy blog. Pierwsza jest maksymalnie zwięzła, zwykle tylko informująca. Druga zawiera więcej treści i jest pisana trochę innym językiem. A trzecia przede wszystkim musi zachęcać, by ją przeczytać. Mało jest osób, którym chce się czytać rozbudowane teksty, które są jedynie analizą dzieła. Owszem, jeśli jest to lektura szkolna, to znajdą się uczniowie, którzy przeczytają. Znajdzie się też kilka-kilkanaście osób, które przeczytają, bo znają książkę czy opowiadanie i chcą sprawdzić, czy autor recenzji ma podobne spostrzeżenia. Są i pasjonaci, którzy takie analizy uwielbiają. Tylko że recenzji na blogach czy innych portalach jest na pęczki, więc trzeba się naprawdę postarać, by ktoś je czytał. Czytelnik chce wiedzieć czy książka, po którą sięga jest warta kupienia według innych, czy lepiej najpierw iść do biblioteki. A może nie będzie straty, jeśli ją sobie daruje? Analiza sama w sobie to za mało.
Skoro już uzgodniliśmy, o czym piszę używając słowa „recenzja”, to pomówmy o recenzjach pozytywnych i

negatywnych. Co to za dziwne rozgraniczenie? „Recenzja pozytywna”. „Recenzja negatywna”. WTF?! Recenzja to recenzja, jak można ją opisać? Można podzielić na dobrą – tekst przeanalizowany z kilku stron, przedstawiona ocena i tak dalej – i złą – tekst słabo lub wcale nie przeanalizowany, zwykle ogranicza się do samych superlatywów bądź negatywów. Bo ta, analiza jest ważna, wbrew temu, co mogło się wydawać w poprzednim akapicie.

Gdzie w przytoczonych definicjach jest słowo „polecam” w jakimkolwiek kontekście? Nie ma. Bo recenzja nie jest czymś, co poleca książkę bądź nie. Autor może polecić książkę mówiąc „polecam”, albo przedstawiając ją w dobrym świetle – bo ma fajnych bohaterów, ciekawą fabułę, wnosi coś nowego. Może zniechęcić do czytania przez powiedzenie, że „bohaterowie są słabo wykreowani, fabuła przewidywalna” lub mówiąc „nie polecam” (a i to chyba zawiodło w przypadku na przykład „50 twarzy Greya”…). Zwykle robimy jedno i drugie, ale czemu bardziej uwierzy czytelnik – prostemu „polecam/nie polecam” czy  argumentacji i analizie tekstu? Temu drugiemu. A skoro już tekst analizuję, to jak mam nie dostrzec tego, że coś z książką jest nie tak? Mam to pominąć, bo jeszcze się okaże, że książka jest zła i nie mogę jej polecić? A może mam przestać o niej pisać? I co? Wtedy będzie dobrze? Nie. Bo kolejna osoba szukając dobrej książki trafi na badziew, czego mogła uniknąć dzięki recenzji, która nie była „pozytywna”.

Mam wrażenie, że redakcja „F&SF” utożsamia recenzję z reklamą. Pasuje to do podejścia redaktorów, tego w jaki sposób mówią i poprowadzili wcześniejsze spotkanie na temat czasopism literackich. Pasuje do „polecania dzieła, o którym piszę”. I jest oderwane od rzeczywistości. Chociaż nie, nawet nie to – jest strasznie marketingowe i podlizujące się. Podchodzi pod „muszę napisać pozytywną recenzję, bo dostałem książkę za free z wydawnictwa, więc chcę się przypodobać”. Z drugiej strony nie mogę zapomnieć o jeszcze innym zdaniu, które padło: „tu nie ma obrażania się, jeśli się komuś odmówi recenzji”. Serio? Nie ma? Ja bym się poczuła obrażona, jakby mi ktoś recenzji odmówił, bo tak. Autor też człowiek i nawet jeżeli napisze gniota, to chce o tym wiedzieć. Chce wiedzieć, dlaczego gniot jest gniotem. Recenzja może w tym pomóc.

Spotkanie miało nam powiedzieć jak należy pisać recenzje, by chciały je czasopisma takie jak „F&SF”. Profesjonalne czasopisma, które płacą za publikowane teksty, co powtarzano tak często, że zaczęłam wątpić w profesjonalizm już po kilku minutach spotkania. Wiecie co? Wiem już jak nie pisać, aby móc spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie, że jestem uczciwa.