O wszystkim, czyli o niczym – kajamy się. Ja i moja głupota

19 lutego 2014 0 przez Aleksandra
Cztery miesiące. W sumie sama nie wiem, czy myślałam, że dłużej mnie tu nie było, czy wydawało mi się, że jednak krótko. Teraz wchodzę, patrzę – 30. października był ostatni post. Dziś mamy 19. lutego. Prawie cztery miesiące. I nawet nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, bo przecież głupotą tłumaczyć się nie będę. A powinnam. No ale po powoli wyjaśnijmy, co tutaj właściwie robię, skoro blog najwyraźniej postanowiłam porzucić.

W poniedziałek na wyprzedaży książek w Carrefourze znalazłam „Galerię dla dorosłych” Kresa. I jakoś tak przez ostatnie miesiące wciąż myślałam o sobie jako o osobie piszącej, nie wiedzieć czemu, skoro w sumie nie pisałam nic poza tym, czego wymagało studiowanie, więc książkę kupiłam. Zaczęłam czytać ze dwa dni temu i Kres w jednym z tekstów zaczął utyskiwać na klasyczne fantasy i wspomniał o aseksualnym krasnoludzie. I przyszedł w końcu on – Pomysł. Głupi, absurdalny, bezsensowny – idealny na nieoficjalny konkurs Nowej Fantastyki „Grafomania 2014”. I wczoraj usiadłam, zaczęłam pisać. W mękach. Katując się, znęcając na sobą. Doszłam w końcu do wniosku, że nie potrafię pisać. Nic. Ale kiedyś przecież pisałam… Co się stało? Dlaczego już nie? A może tylko mi się tak wydaje?
Dziś weszłam na facebooka, znalazłam link do pewnego blogu i postu o pisaniu – autorka przedstawiła swoje zasady, co robić, by pisać dobrze, być wspaniałym blogerem i mieć milion true fanów… I moja irytacja przy czytaniu takich farmazonów rosła, bo nie wiem jak zakutą pałą trzeba być, by takich rzeczy nie wiedzieć – że tekst powinien odleżeć, że pomysł powinien być przemyślany… Jak opornym na wiedzę i leniwym w poszukiwaniach wiedzy o pisaniu trzeba być, żeby uznać coś takiego za odkrycie?! Zachwyceni komentujący początkującymi nie byli… Ale mniejsza o to, dlaczego i co tam autorka wypisywała, bo jednak jakiś skutek odniosła – zaczęłam myśleć. 
I stwierdziłam, że w sumie to nawaliłam na całej linii. Zgłupiałam. Nie dlatego, że piszę źle, że nie piszę, że cokolwiek w ten deseń. Dlatego, że skupiłam się na czymś zupełnie innym. I w zasadzie okey, w porządku, bo nie były to rzeczy bez znaczenia – praca licencjacka, która opornie idzie, studia i tak dalej. To ważne, nie przeczę. Ale, cholera, przestałam to robić dla siebie. Tak po prostu. Uczyłam się i pisałam pracę, bo ktoś tego oczekiwał. Poszłam na sesję kół naukowych, bo ktoś tego oczekiwał. Bo mama, chłopak, koleżanki, promotor pytali co z tą pracą, jak mi idzie. Bo nie chciałam zawieść i starałam się o stypendium, bo to, bo tamto… Ale w sumie, to od kiedy zależało mi na tym, aby mieć wysoką średnią? Kiedy brałam udział w wyścigu szczurów tego typu? Nigdy. A teraz, dlaczego się na to pisałam? Bo zapomniałam, co chcę osiągnąć, do czego dążę. Bo zgłupiałam i zamiast trzymać się tego co zawsze – swojej drogi, swoich planów, własnych zasad, postanowiłam realizować cudze. Bo zapomniałam, że nie uczę się dla ocen, a dla siebie, dla swojej przyszłości. I naprawdę nie muszę wiedzieć jak sobie poradzić z klasycznym zagadnieniem transportowym, bo mnie to za cholerę nie obchodzi. Muszę za to wiedzieć jak sporządzić umowę pośrednictwa w obrocie nieruchomościami i czy ten przecinek powinien stać w miejscu X czy Y, i którego „karzę”/”każę” mam w danym przypadku użyć.
Bo o to mi chodzi. To chcę osiągnąć któregoś dnia, choć cel może okazać się niemożliwy do zrealizowania – utrzymywać się z pisania. Nie z ekonomii, nie z obecnego kierunku studiów, a z tego, co robić lubię. I co robić chcę. Studia są tylko etapem, jednym z wielu. Więc, cholera jasna, że już przeklnę na siebie po raz któryś w tym poście, pisać będę. Może nie tyle co dawniej, może nie będzie postu co parę dni. Ot, postawmy sobie realny cel – na razie jeden na miesiąc. Jak wyjdzie częściej, to dobrze. Jak rzadziej, to możecie bić. Z tym, że nie obiecuję, iż będą wszystkie w tematach około literackich, recenzji czy czego tam – nie mam pojęcia. Ostatnio ciężko mi usiąść i pisać cokolwiek, więc nie będę sobie teraz niczego narzucać. Zbyt wiele mam do nadrobienia, więc możliwe, że pojawią się jakieś bezsensowne posty typu dzisiejszego. Mam nadzieję, że chociaż wyjaśnił dlaczego ostatnio milczę. 
Mam coś tam pozaczynanego, jakieś posty o językowych purystach, coś o byciu dumnym polakiem i jakieś recenzje, pewnie do tego niedługo wrócę. No, do recenzji może nie – ciężko pisać recenzję książki przeczytanej kilka miesięcy temu, kiedy od tego czasu przeczytało się masę innych rzeczy i nie do końca pamięta się, co się myślało o poprzedniej. Serio, pamiętam, że w „Finale”, którego recenzję zaczęłam dostrzegłam jakiś brak logiki i że autorka sama się pogubiła, ale o co chodziło, to już i dla mnie tajemnica. Recenzje jakieś jednak powstaną, widzę, że najczęściej je odwiedzacie. Na razie jednak zacznę pewną zabawę z serii Book Chalenge, zobaczymy co z tego wyjdzie.