Ona jest zła. Rzucam ją!

9 czerwca 2013 0 przez Aleksandra

Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że każdy, kto coś tworzy, czasem wyklina tę wredną małpę, wenę. Albo wrednego małpiszona wena, bo niektórzy wolą rodzaj męski, z niewiadomych dla mnie przyczyn – wiadomo przecież, że to strasznie kapryśne stworzenie. Zupełnie jak stereotypowa kobieta.

Skubana potrafi czasem przez długie miesiące nie pokazywać nosa i człowiek siedzi, nic nie robi, bo nie wie jak ma się zabrać do dzieła. Pomysłu brak, chęci brak, a jak już coś się niby ruszy, to idzie do kosza, bo złe. Potem przychodzi skruszona, aby swe winy odkupić, niesie naręcze pomysłów, ale to i tak często niedobrze. Wredna przychodzi wtedy, gdy człowiek nie ma czasu spokojnie zjeść, a co dopiero pisać. Zanotuje się coś na skrawku papieru, w kalendarzu. Jakąś myśl, którą przyniosła. Tylko że to nie wystarcza. Gdy czasu znów jest więcej, zostaje się z kilkoma takimi skrawkami i brakiem chęci, by je rozwinąć. Z brakiem pomysłu, bo to co było, w dużej mierze zdążyło ulecieć. I co teraz? Małpa ucieka.

Co zrobić, by jednak została? Albo jak ją zawołać, gdy już uciekła? Podejrzewam, że gdyby posadzić stu autorów w jednym pokoju, to każdy powiedziałby inaczej. Czasem też mimo pomysłów na przyzwanie jej i ich realizacji, efektów brak.

Teraz mam pytanie – czy wena rzeczywiście jest potrzebna? Może wystarczy ten skrawek papieru z nikłym opisem fabuły i trochę chęci? Przegonienie lenistwa?

Mnie ten zarys wystarcza. Jedyne, czego potrzebuję poza nim, to bat na lenia. Oj tak, ten jest rzeczywistym powodem braku „weny”.

Pisarz to artysta czy rzemieślnik? Pytanie dość stare, głosy różne… Myślę, że sami wybieramy, kim chcemy być. Artystą, który czeka na mityczny twór, który od czasu do czasu obdarza swą łaską, czy rzemieślnikiem, który pisząc pokonuje własną słabość?

Kurczę, przedstawiłam to tak, jakby artysta miałby być kimś gorszym od rzemieślnika. Nie o to chodzi. Po prostu każdy woli pracować w innych warunkach i ma inne podejście do pisania. Dla jednych przyjemnością jest właśnie to pisanie pod wpływem weny, nerwowe stukanie w klawiaturę, bo pomysłów masa, aż nie nadąża się z przelaniem wszystkiego na „papier”. Inni myślą nad fabułą i postaciami, kiedy mają ochotę lub czas. Analizują ich i to jest największa przyjemność. Spisanie tego to już formalność, do której czasem trzeba się zmusić. Ich teksty są bardziej spójne, przemyślane, zaplanowane… Chwila. Czy rzeczywiście? Przyznałam się już, że jestem rzemieślnikiem, a nie mam jakiegoś szczegółowego planu. Mam punkt A i B, w między czasie zaplanowanych parę wydarzeń, które trzeba jakoś połączyć, a jak to się wymyśli później… Spójne? Różnie bywa. Pewnie stali czytelnicy zauważają od czasu do czasu wyskakujące ni z gruszki, ni z pietruszki fragmenty, które postanawiam wprowadzić w ostatniej chwili. No co, też muszę się bawić pisząc, prawda?

Teraz pewnie ktoś mnie zapyta: skoro nie potrzebujesz weny, to dlaczego rozdziały pojawiają się tak rzadko? Ekem. Zgubiłam bat na lenia. I mnie też czasem trzeba kopnąć w tyłek.

Kojarzycie Pilipiuka? Gość tworzy książki jak maszyna produkcyjna. Nie uskarża się na brak weny, a pisze. Klasyczny przykład rzemieślnika. A King z poprzedniego postu? Chyba też. Przykłady samozaparcia, sumienności i talentu. Takim rzemieślnikiem być…

A Wy? Jesteście rzemieślnikami czy artystami? Czy potrzebna Wam wena?